Jump to content
Dogomania

Jakie spotykają Was trudności w życiu z psem?


lilia1983

Recommended Posts

Co jest dla Was najtrudniejsze w życiu z psem? Bo wszyscy wiemy, że trudności też zdarzają się w życiu z psem...

Może spacery gdy macie dużo pracy a nie ma nikogo kto by was w tym wyręczył, może problemy finansowe, podróże, wyjazdy tam gdzie nie można zabrać psa, problemy z sąsiadami, innymi psiarzami, brakiem samochodu który odczuwa się bardzo w niektórych sytuacjach, choroba psa - a wy nie możecie się nim odpowiednio zająć bo praca, szkoła, brak kasy, samochodu, itp... i nie wiem co jeszcze może zniszczenia w domu, wycie psa po waszym wyjściu, agresja, problemy wychowawcze...

E:zacznę od siebie...Moją największą trudnością są [I][U]spacery[/U][/I]. Jeszcze jak mam dużo wolnego czasu, jest ładna pogoda to ok. Najgorzej gdy mam dużo rzeczy do robienia i jeszcze spacery na głowie lub gdy nie ma mnie długo w domu w dzień wtedy jeśli nie ma też mojej mamy w domu to jest problem, biedak siedzi i czeka, bo dwojgu innym współmieszkańcom domu zwykle wszystko jedno czy pies ma potrzebę wyjść czy nie, w końcu oni są najważniejsi i to że mają głęboko w d**** psa. Spacery gdy jest zimno, gdy nie chce mi się rano wstawać bo mam ochotę dłużej poleżeć, lub gdy jestem chora albo częste wychodzenie gdy pies ma problemy żołądkowe a nikt inny się nie kwapi żeby z nim wyjść.

Gdy długo pracowałam psem nie miał się kompletnie kto zająć (spacery, wet) mimo że wszyscy byli w domu...

Gdy musiałam czasem wyjechać na kilka dni psiak wyglądał na strasznie smutnego ale po chwili odżywał gdy wracałam. Dlatego nie lubię na długo wyjeżdżać.

Kolejnym problemem jest brak samochodu, szczególnie odczuwany gdy trzeba psa dowieźć do weterynarza....wtedy trzeba udać się na długi spacer lub kombinować taksówkami, autobusami i zawsze mam stresa, że pies może niechcący upiększyć samochód taksówkarza. Dlatego o ile to możliwe staram się iść piechotą, nawet czasem psa niosąc. Po takim spacerze zwykle jestem bardzo zmęczona i pies także.

No i czasami kasiora na weta. Ile ja się kłóciłam jak trzeba było mu kupić specjalne jedzenie i ile natłumaczyłam, że psu też się robi badania, i że nie wolno ma dawać jeść niektórych rzeczy bo to nie jest człowiek. Trwało to kilka dobrych miesięcy, może i rok....aż w końcu zrozumieli w czym rzecz.
Na weta wydaję na to co najbardziej potrzeba...ale na niektóre rzeczy które nie stanowią w danym momencie poważnego zagrożenia dla psa nie wydaję na leczenie bo nie mam jak chociażby na: usuwanie kamieni na zębach, kastrację czy leki uodparniające...
Kilka razy myślałam, że już naprawdę będzie po nim...były to niezbyt miłe chwile...
O żywieniu psa nikt nic nie wiedział, więc przez nieświadomość i nieodpowiednie jedzenie została dołożona jeszcze oliwa do ognia...z tego były kolejne problemy zdrowotne....

Nieodpowiedzialność osoby, która tego psa do domu przyniosła nie mając najmniejszego pojęcia o wychowaniu i życiu z psem. Tzn. przepraszam, wiedziała że pies ma cztery łapy, sierść i szczeka...

Ja byłam jedyną osobą która nie chciała się w domu zgodzić na psa (nie dlatego że nie lubię psów ale moje, nasze obecne warunki na to nie pozwalały), bo wiedziałam jak to będzie wyglądać i prawdopodobnie wszystko spadnie na mnie...i tak się stało..początki były bardzooo ciężkie: pies chorował, karmiony był nie tak jak powinien, okazało się że szczenie było chore i wymagało nieco innego traktowania, ja nie miałam kompletnie czasu, wyprowadzałam go kilka razy w nocy, chodziłam niewyspana, potem jechałam do pracy i najchętniej zatłukłabym mojego ojca za to.
Posiadanie psa wyobrażałam sobie zupełnie inaczej, gdy będę mieć warunki i jakąkolwiek chociaż minimalną wiedzę o tych stworzeniach.

Psiak zaczął być agresywny, nieposłuszny, nikt go nie socjalizował, tato cieszył się ze za kimś biegnie i szczeka bo to słodko wygląda, ja na szkolenie nie miałam czasu ani siły... Teraz dopiero gdy miałam więcej czasu przeczytałam książkę o szkoleniu zaczęłam go oduczać agresji do innych psów i są już jakieś postępy:)

Ale po paru latach przyzwyczaiłam się do futra, zaczęłam go leczyć, i teraz jego obecność jest bezcenna choć w dalszym ciągu większość obowiązków opieki nad psem spoczywa na mnie...

Post założyłam po to, że na pewno niektórzy też mają jakieś podobne doświadczenia, i nie wszystko jest tak ładne jak w kolorowych pismach o psach lub książkach typu "Lessie".
a Was najtrudniejsze w życiu z psem? Bo wszyscy wiemy, że trudności też zdarzają się w życiu z psem...

Link to comment
Share on other sites

  • Replies 127
  • Created
  • Last Reply

Top Posters In This Topic

Dla mnie najtrudniejsze są chyba sytuacje, kiedy muszę kogoś prosić o opiekę/wyprowadzenie mojego psa, bo przykładowo jadę na zajęcia na uczelni i nie ma mnie od 6 do 22... Zawsze się zastanawiam, czy wszystko ok, czy pies na pewno był wyprowadzony, czy leki podane, czy nic się nie stało :p

No i zdrowie suni... Lat jej przybywa, już jest przewlekle chora i musi minimum raz w roku mieć badania.. A ja do najbliższego weta, gdzie mogę te badania zrobić i sensownie porozmawiać mam 100 km. Samochodu brak, znajomi albo też nie mają, albo mają w d... brać dużą liniejącą okrutnie sukę do swojego autka. Więc wyjazd to dla mnie jakieś 180-200 zł transport (znajomy taksówkarz i mam duuużą zniżkę, choć to i tak nie to, co czyjaś przysługa i zwrot za paliwo) plus koszty wizyty, badań, też dobrze ponad 150 zazwyczaj. A jeszcze gorzej z receptami na stale podawane leki :placz: - muszę brać od znajomego lekarza ludzkiego, który wypisuje na mnie, a i tak się buntuje, bo tego jest sporo, bo weci w moim mieście uprzejmie mnie spławili mówiąc, że albo nie wypisują ludzkich leków, albo odsyłając mnie po recepty tam gdzie psa leczę (ekstra, co 3 tygodnie tłuc się autobusem 100 km po receptę), a jeden prawie zrobił ze mnie lekomankę, bo między wierszami zasugerował, że ja może chcę wyłudzić te prochy dla siebie :roll:
Co ja bym dała za normalnego weta w moim mieście :-( Bo jeśli sunia mi nagle zachoruje...? Kasę wykopię spod ziemi, pożyczę, cokolwiek, ale do weta mam 1,5 godziny drogi i transport też nie na pierwsze zawołanie.

Link to comment
Share on other sites

Najgorsza sprawą jest chyba dojazd do miasta, póki co mamy jeden samochód którym Tz dojeżdża do pracy. Więc nie zawsze mogę jechać autem, a czasem trzeba, czy do weta, czy na spacer miejski, czy czasem zwyczajnie w odwiedziny. Podroż pks z jednym psem to tragedia, z dwoma to rzecz prawie niewykonalna, natomiast z trzema to czysta abstrakcja.

Z drugiej strony, sporo plusów mieszkania poza miastem, tereny spacerowe, nie ma konieczności ciągłego prowadzenia psa na smyczy-lince, można ze spokojem ćwiczyć, bez podbiegaczy, szczekaczy, i jorecków. ;)

A;e z drugiej strony, są myśliwi, tropy, sarenki, zajączki, także trzeba miec oczy dookoła glowy i rozsądnie wybierać miejsca spacerowe.

No i psy biegające samopas po wsi. to jest straszne i okrutne, bo psy za dnia na łańcuchach, na noc puszczane luzem, posesje nieogrodzone, albo słabo zabezpieczone, psy różne, tworzą swoistą watahę, wyjść wtedy na spacer to masakra. :shake:


No a dłuzszy wyjazd, to ciągle zamartwianie sie ,czy psy nakarmione odpowiednio, czy wybiegane, czy czegoś nie wywinęły, czy aby wszystko w porządku, dopiero potem pytać co w domu i co u TZ i rodzinki :diabloti:

Link to comment
Share on other sites

[quote name='***kas']psy w typie Kaukaza i rotka :cool3: to już nawet nie o same psy, bo one zasadniczo bardzo chętnie, ale kierowca i pasażerowie, sobie nie życzą :diabloti:[/QUOTE]Aaaaa, no to wszystko jasne....
Juz samo posiadanie takich psów i poruszanie sie z nimi miedzy ludźmi to rodzaj sportu ekstremalnego...

Link to comment
Share on other sites

dla mnie najtrudniejsze jest szukanie diagnozy i ciągle brak skutecznego leczenia Irish.

Za pierwszym razem szukaliśmy przyczyn kulawizny - jeżdżenie po wetach, badania bez końca, nietrafione leczenie i kiedy już wszystko się skończyło teraz przechodzimy przez coś podobnego.

Irish za wolno bije serce i nadal szukamy przyczyny i możliwoiści leczenia.

Ciężko jest gdy każda wizyta u weta i badania rodzą kolejne pytania zamiast pomóc, gdy jeździmy 200 km do ponoć najlepszego specjalisty a ten niewiele nam mówi, gdy faszerujemy psa tabletkami a nie tylko nie widać zadowalającej poprawy to jeszcze ma się świadomość, że te lekarstwa wyniszczają organizm psa. Przekopuję Internet, pytam weterynarzy, przed nami kolejne badania i wyjazdy i brak pewności czy uda się pomóc. Zawsze to samo, jakaś nadzieja gdy się jedzie i rozczarowanie gdy się wraca, ale nie można się poddać trzeba nadal szukać i nadal jeździć. To wszystko męczy Irish, badania stresują a poprawy nie ma. Pojawiają się problemy z dojazdem (sama nie mam prawa jazdy) z pieniędzmi (nie liczę już ile setek zostawiłam po gabinetach i stacjach paliw a jeszcze studiuję).

a wieczorem gdy siadamy obok siebie i Irish patrzy na mnie mądrymi brązowymi oczyma i wtedy wiem, że mimo, że to wszystko jest dla nas bardzo ciężkie, trzeba starać się jak najczęściej odkładać wszytskie myśli o tym na bok i cieszyć się z siebie nawzajem, cokolwiek nas czeka.

Link to comment
Share on other sites

Dla nas najbardziej było uciążliwe podrzucenie nam drugiego psa, kiedy obydwa się nienawidziły. Ciągłe pilnowanie by nie doszło do krwawej jatki.
Potem uciążliwa była starość Murinia - karmienie łyżeczką, załatwianie się pod siebie, okrutny smród z pyska mimo operacji (18 lat).
Dziś wszyscy oddalibyśmy wiele by te uciążliwości mogły wrócić...razem z nim [']

Link to comment
Share on other sites

Dla mnie ciezko bylo 2 lata temu, kiedy nie mielismy auta, a za to mielismy chora onke (wyprawy do weta)i zdrowego onka (ale za to wyprawy na szkolenie). Dobrze przynajmniej, ze moj TZ przynajmniej raz dziennie zabieral psy na spacer. Teraz przeprowadzilismy sie z mieszkania do domu i najwiekszym problemem jest brak wysokiego ogrodzenia posesji. A ze dom jest wynajmowany, to nie ma mowy o kupnie. W zwiazku z tym psy radosnie wybiegaja na ulice, a ze mowimy o duzych psach, to okoliczni mieszkancy nie sa zachwyceni. My, rzecz jasny tez nie. No i siersciuchy sa albo pod naszym czujnym okiem, albo przywiazane do drzew na 20metrowych linkach, a mnie sie serce kraje, ze nie moga pobiegac. Na szczescie teraz mamy samochod i mozemy je zabierac do lasu:lol:
Innym problemem jest charakter mojego psa, nie lubi mojego TZ i powarkuje na niego, zreszta powarkuje na ludzi, na mnie tez mu si zdarzy, choc rzadko. Ma niestabilny charakter i to mnie martwi. Pies byl szkolony, kilku behawiorystow go ogladalo, hodowca tez sie martwi, wkrotce ma przyjsc jakas kolejna specjalistka do nas na obserwacje...:shake: Tyle czasu i milosci mu dalismy, fantastyczna socjalizacje mial zapewniona od chwili urodzin, wybrany z doskonalego skojarzenia. Jedyne, co mnie odrobine pociesza to to, ze caly miot okazal sie niesocjalny... Tak bym chciala, zeby moj Mysiulski potrafil sie zrelaksowac przy nas - czasem mam wrazenie, ze on sie spala przez te swoje nerwy, ze bedzie krocej zyc przez to. Ech, za to zdrowy fizycznie jest jak kon, chwala bogu:lol:

Link to comment
Share on other sites

Najtrudniejsze dla mnie, to to że doba ma 24 godziny. Praca, spacery z mirkiem, domowe obowiazki i za mało czasu zostaje na np. pisanie mgr:cool3:
Kłopot jest jak wyjeżdzam i muszę kogos prosić o zastępstwo w wyprowadzaniu go
No i niekiedy problemem są zaściankowi domownicy: "nie przesadzasz ty z tym psem?" "powinnaś go przyzwyczaić do wychodzenia dwa razy dziennie"... Nie dociera że spacer dla psa to nie tylko toaleta.....

Ale biorąc pod uwagę te minusiki i patrząc na plusy (zakochana jestem w mirku bez pamięci:lol:) - minusy są niewarte uwagi:evil_lol:

Link to comment
Share on other sites

Brak weta z prawdziwego zdarzenia w promieniu 80km..
Osiedlowe moherki z ich specyficzną wiedzą na temat dużych psów..
Osiedlowe dresiki z rasopodobnymi "bojowymi" psami testujące moją i Gamonia wytrzymałość psychiczną..
Osiedlowe "dobre duszyczki" dokarmiające bezdomne pieski metodą- "śmierdzi, ale pies jeszcze może zjeść i ... przez okno na trawnik.."

Link to comment
Share on other sites

Dla mnie największą trudnością jest psucie psa przez domowników, na szczęście tymczasowych. Przeszkadza mi to, że mimo wyraźnych próśb nie zawsze udaje mi się wyegzekwować, żeby nie był dokarmiany itp. Ciężko też wytłumaczyć naczelnym, iż pies nie rozumie słów, zna tylko określone hasła.

Druga sprawa - spacery. Uwielbiam je, ale wiele bym dała za więcej zieleni w mieście. Za więcej trawników, parków znajdujących się w oddaleniu od jezdni. Ryzykuję karę zabierając psa na lince do parku - ponoć SM ma zastrzeżenia do "zbyt długich smyczy". Ogólnie nastawienie ludzi do psów mogłoby być bardziej życzliwe, byłoby łatwiej.

Link to comment
Share on other sites

Dosc spora trudnoscia pomijajac autko, sa sasiedzi. Ogolnie nie sa zli ALE MIESZKAJA U MNIE, NA MOJEJ ZIEMI!!! ( Sa to tzw po PRL-owsy mieszkancy. Dom w ktorym mieszkaja nalezy do miasta i znajduje sie na naszej ziemi!! zeby wyjsc na miasto musza dreptac naszym podworkiem!! Ogolnie to sa otoczeni naszym ogrodem. I tak sobie siedza od lat na tej "wysepce") i przez to musze wynosic psy do ogrodka. czesto brama jest otwarta, bo im sie niechce zamknac, bo to dosc problematyczna sprawa!!!
IRYTUJE MNIE TO BARDZO!!!

Link to comment
Share on other sites

Zapomniałam jeszcze dodać, że okropny jest czas gdy suki mają cieczkę, Moje futerko zaczyna się wtedy robić nieznośne. Chociaż teraz i tak nie jest to tak uciążliwe jak bywało dawniej: wtedy siedział na oknie, trząsł się i wył za swoją suczką,...normalnie w nocy spać nie można było...

Link to comment
Share on other sites

Moim największym problemem jest nieodpowiedzialność właścicielki agresywnej suki / mieszaniec ok. 40 kg na oko/ mieszkającej w sąsiednim bloku, a spacerującej z nią bez kagańca. Moja 10 kg dodam foksterierka jest obiektem jej ataków / zresztą nie tylko ona/ - podczas jednej z taki sytuacji suka wyrwała się Pani ze smyczy i cudem ochroniłam moją przed pogryzieniem. Wszystko to sprawia,że spacery w okolicy nie są przyjemnościa, trzeba wciąż uważać,czy Pani ze swoją ulubienicą nie wyłaniają się zza węgła itp. o spuszczeniu psa ze smyczy nie ma mowy, bo po kilku takich atakach też zrobił się "uczulony" na sąsiadkę i tak to wygląda :razz:

Link to comment
Share on other sites

Dla mnie, u mojej suki, już za TM, uciążliwe było jej linienie... Nie ma się co dziwić, Malamut w końcu linieć musi, ale teraz wyrażźnie odczuwam to, mając psa, który nie linieje. Za to temperamencik!! Trochę mnie to czasami denerwuje, bo pies jest w 2 miejscach jednocześnie... dzięki Bogu spacer na poligon załatwia sprawę, ale wiecie sami, nie zawsze można na poligon... póki co radzimy sobie piłeczkowaniem... choć jeszcze chciałabym, żeby był w mieście jakiś ogrodzony, bezpieczny teren na którym mogłabym go puszczać luzem... ale to marzenia...

Link to comment
Share on other sites

Dla mnie zasadniczo najwiekszym problemem są goście przewijający się stale przez mieszkanie. Niestety Panama jest ulubienicą wszystkich i każdy musi ją podkarmic a to wedlinką a to kiełbasą i innymi świnstwami które mój pies na codzień nie jada.
Denerwuje mnie rownież wprowadzanie dziwnych metod wychowawczych bo każdy ma coś mądrego do powiedzenia i stosuje to na mojej Panamie :angryy:
Problemem jes takze czas:roll: chcialabym poswięcic wiecej uwagi Pam ale są dni kiedy musi starczyc 20 min spaceru 2-3 razy dziennie.

Link to comment
Share on other sites

Moim największym problemem są... problemy wychowawcze :diabloti: Jedna sucz boi się ludzi, druga ma swoich wrogów wśród psów, pies nie znosi psów w ogóle. Czasami ciężko mi to wszystko ogarnąć, znaleźć czas na wyjście (oddzielnie pies i suki) z psami, wybieganie ich. Na szczęście mam mały ogród, wiadomo, że spaceru nie zastąpi - ale w razie nagłego ataku nadmiaru energii :evil_lol: psy poszaleją tam... Są dni na studiach, gdy nie ma mnie od 7 do 18 (i tak walczyłam o to, bo miałam siedzieć często do 21 :roll:) i z psami musi wyjść ktoś z domowników, a mnie skręca - co jak Frotek się rzuci, a Chibi przestraszy, a Luka zobaczy haszczaka, jak sobie poradzą, a jeśli coś się stanie... itd, itp. Oczywiście niekonsekwencja w wychowaniu też wychodzi cały czas - po jednym spacerze mojego brata z Frotkiem, cała moja praca nad agresją poszła sobie... w las :diabloti: A Chibi coraz bardziej ciągnie na smyczy, mimo że ze mną pięknie chodziła...

No i utrudniają mi życie wszyscy cudowni sąsiedzi z ich cudownymi pieseczkami, latającymi całe dnie luzem po osiedlowych podwórkach. Pieseczki chętnie podbiegają (pokojowo) do moich suk, równie chętnie (już zupełnie NIE pokojowo) do mojego psa... I pracuj tu sobie nad agresją :roll:

Link to comment
Share on other sites

Dla mnie zdecydowanie najmniej przyjemy jest okres jesiennej pluchy i wiążące się z nią "mokre" spacery i mnóstwo piachu wnoszonego do domu.

Poza tym, Merfis, jak kazdy pies, ma swoich mniej i bardziej ulubionych kolegów i trzeba dobrze poznać te psiaki, przy ktorych potrzebna jest szczególna czujność.

Link to comment
Share on other sites

Join the conversation

You can post now and register later. If you have an account, sign in now to post with your account.

Guest
Reply to this topic...

×   Pasted as rich text.   Paste as plain text instead

  Only 75 emoji are allowed.

×   Your link has been automatically embedded.   Display as a link instead

×   Your previous content has been restored.   Clear editor

×   You cannot paste images directly. Upload or insert images from URL.


×
×
  • Create New...