Jump to content
Dogomania

Żegnaj przyjacielu 06.12.2000-27.08.2017


jackal

Recommended Posts

Historia z którą chcę z Wami podzielić zaczęła się dokładnie w śnieżne i mroźne Mikołajki, 06.12.2000 roku. Miałem wówczas 13 lat. Wieczorem z pracy przyjechał mój o 10 lat starszy brat, stanął w drzwiach i zaczął mówić do kogoś "chodź, no chodź" i w tym momencie na naszym progu stanęła mała włochata kulka wielkości wyrośniętej kawii domowej. Mama zszokowana pyta "a czyj to taki ładny piesek?", na to mój brat "twój", "nie wygłupiaj się" usłyszał. Brat opowiedział historię jak wracając z pracy zauważył coś w rowie co chowało się z każdym przejeżdżającym autem, postanowił to sprawdzić i znalazł tam pieska, wziął go do weterynarza i przywiózł do domu. W ten oto sposób w naszym domu zamieszkał niewielki, dwumiesięczny kundelek Borys.

Mama cały czas powtarzała, że nigdy nie chce zwierzątka i nie dlatego, że nie ma serca dla zwierząt - wręcz przeciwnie, to duża odpowiedzialność opiekować się nawet najmniejszym życiem i te zasady wpoiła też mi i moim braciom. Sytuacja zmieniła się jednak, kiedy poznała Borysa. Piesek rósł jak na drożdżach i w mgnieniu oka skradł serca wszystkich domowników. Moje dzieciństwo to czas błogiej beztroski w domu pełnym miłości wszystkich domowników. To czas kiedy kiedy wchodząc tylko do klatki było już słychać przyjacielskie szczekanie i stukanie pazurków, a kiedy wyjeżdżaliśmy gdzieś na chwilę głowa wystawiona przez balkon tak, że prawie wypadł. Kiedy wracając zastawaliśmy sceny batalistyczne, a amunicją były kapcie, poduszki, kurtki czy płaszcze, jednak twórca tej scenerii skakał właśnie prawie pod sufit z radości, że nas widzi. Był to okres kiedy zimową porą Borys niczym nornica zakopywał się pod kołdrą i zasypiał w 5 sekund. Z kolei latem potrafił pływać jak foka w każdym napotkanym stawie. Mimo swoich małych gabarytów potrafił wchodzić w dosłownie krwawe utarczki np. z malamutem czy idąc na szczepienie zaczepiać i prowokować amstafy. Dla nas jednak jego psie serce było wielkie i nasze serca dla niego również.

Życie płynie, poszedłem do gimnazjum, szkoły średniej, wyjechałem na studia, wyprowadziłem się z domu, ale zawsze kiedy wracałem przytulania i całowania nie było końca. Bracia założyli swoje rodziny i również wyjechali z domu rodzinnego jednak przy okazji świąt czy innego zjazdu rodzinnego Borys zawsze witał wszystkich pierwotnych domowników, a na wszystkich "innych" ujadał niczym wściekły, jednak przez całe swoje życie nigdy nikogo nie ugryzł.

W życiu Borysa na pewno najważniejszy był dla niego mój tato i mama bo w końcu mieszkali razem. Tato zawsze chodził z nim na długie spacery, zabierał na działkę (gdzie niestety musiał być przywiązany bo latał po całym ogrodzie), jeździli samochodem, gdzie Borys żeby się do niego tulić wchodził prawie na kierownicę. Borys odbył nawet także kilka podróży zagranicznych.

Czas upływał, wszystkich dotknął ząb czasu. Zawsze kiedy myślałem, że Borysa może nie być wypierałem tą myśl z głowy i serca. Borys mając 11 lat brykał w najlepsze chociaż słucha się trochę pogorszył. Kolejne lata również przebiegły spokojnie, ale problemy chociaż myślimy, że nie nadejdą w końcu przychodzą...

Był rok 2016, Borys miał skończone 15 lat i zaczęły się u niego pojawiać na ciele guzy mniejsze i większe oraz coś kształt wodniaków. W czerwcu 2016 zdecydowaliśmy się na zabieg chirurgiczny w pełnej narkozie. Po wszystkim mieliśmy go odebrać po wybudzeniu po godzinie, dwóch około 15:00. Czekaliśmy na wybudzenie do 20 z przeróżnymi myślami w głowie. Borysek miał zimne łapki i leżał w takim pozbiegowym kubraczku. Chcieliśmy żeby sikał na koc na którym leżał w do mu po zabiegu, jednak w środku nocy drapał w drzwi i musiałem go znieść żeby mógł się wysikać przed blokiem. Pełna rekonwalescencja trwała około miesiąca i Borys znowu był radosnym psim dziadkiem, który szczekał na inne psy, bawił się swoimi zabawkami i spał w najlepsze do tego stopnia, że można było wejść do domu, zacząć coś robić, a on wstawał po pół godziny - był już bardzo głuchy. Najgorsze miało dopiero nadejść.

Tato bardzo zachorował i odszedł od nas w maju 2017, Borys od czasu choroby taty również zmarniał, a po jego śmierci wył 2 tygodnie patrząc w ścianę. W tym czasie zdiagnozowali u niego powiększone jądra - wyrok, możliwe przerzuty bo guzach z 2016. Zaczęliśmy myśleć z mamą nad kolejnym zabiegiem. W połowie sierpnia podczas spaceru Borys przewrócił się nie mogąc wstać i zsikał się i tak było również na drugi dzień. Bo tych atakach przestał jeść i tylko leżał na swoim kocyku. Zabrałem go do weterynarza, zrobiliśmy USG. Borysek miał silną arytmię, guza na jądrze o czym wiedzieliśmy, ale dodatkowo został tylko kawałek niezajęty przez nowotwór wątroby. Miałem zgłosić się do weterynarza na drugi dzień w niedzielę 27.08. Borys w tym czasie nie jadł już ponad tydzień, robił pod siebie rzadkie kupy, nie chodził, musieliśmy go znosić żeby postał na dworze. Chcieliśmy żeby żył, ale weterynarz stwierdził, że na pewno cierpi, dzisiaj przeczytałem, że pieski znoszą ból w milczeniu żeby nie martwić swojej rodziny. Pani doktor zapytała mnie i mamy czy myśleliśmy o eutanazji i uśpieniu. Wówczas moja mama i ja - facet 30 lat, 180 cm 95 kg (od 14 lat na siłowni) zaczynamy płakać jak dzieci.

Mama podpisała dokument i z glutami do podłogi zaniosłem Boryska do drugiego gabinetu. Dostał pierwszy zastrzyk najpierw, stał, potem usiadł i w końcu się położył cały czas był przez nas głaskany, tulony i całowany. Zostaliśmy poproszeni żeby wyjść, kiedy wróciłem po kilku minutach zastałem widok, który do tej pory wyrywa mi serce z piersi. Bezwładne ciałko Borysa leżało w bezruchu, wziąłem go w jego kocyku na ręce, trzymałem główkę żeby nie wygięła się w nienaturalnej pozie. Całą drogę nie mogłem powstrzymać łez, z jednej strony nie mogłem tego dusić w sobie, z drugiej się ich wstydziłem bo przecież nie jestem dzieckiem. Pojechaliśmy na naszą działkę, która po śmierci taty została nieużytkiem, po tej samej działce Borys ganiał w swoich najlepszych latach. Wykopałem grób i razem z mamą pożegnaliśmy tam naszego przyjaciela.

Po powrocie do domu były telefony moich braci (chłopy po 40 lat) i mojej 7-letniej chrześnicy jak się czuje Borys bo ona się bardzo martwi i babcia ze złamanym głosem i płaczem powiedziała jej, że Borys nie żyje. To była widerozmowa i widziałem ich twarze i ich smutek.

Minęło dopiero 2 dni i cały czas myślę czy nasza decyzja była słuszna, czy nie cierpiał podczas zastrzyku. Zdążyłem zrobić sobie album z jego zdjęciami. Cały czas mam przed oczami jego smutny wzrok, a później delikatne, jeszcze ciepłe wątłe ciałko.

Za te piękne, prawie 17 wspólnych lat musieliśmy zapłacić i my i przede wszystkim on olbrzymi rachunek cierpienia, nie myślałem, że będzie taki ciężki do spłaty.

Dopiero wczoraj przeczytałem fragment o Tęczowym Moście, bajkę, którą mogę odpowiedzieć mojej chrześnicy, ale tak siedząc ze łzami płynącymi jak grochy z całego serca chcę wierzyć, że Borys przeszedł już po Tęczowym Moście ze swoim Panem i czekają teraz na nas.

Żegnaj przyjacielu.

 

IMG-20161204-WA0000.jpg

IMG-20170207-WA0007.jpg

IMG-20170118-WA0000.jpg

Link to comment
Share on other sites

Piękna opowieść o wspaniałej przyjaźni. Nie rób sobie żadnych wyrzutów, rak niestety zabija większość psów i nie wolno pozwalać na przedłużanie cierpień. Wiem, bo większość moich psów zabijał rak u też byłasm zmuszona skracać cierpienia kiedy już nic nie można było zrobić.

Jesteście wspaniałą rodzina i daj dom i serce jakiejś innej biedzie.

  • Upvote 1
Link to comment
Share on other sites

Trzymaj się Jackal.

Przeżyłeś w tym roku dużo. Baardzo dużo. Masz bardzo dobre serce. Borys miał ogromne szczęście, że trafił na Ciebie, Twojego brata i  całą Rodzinę.

Niedawno straciłam psa. Umarł w domu (był bardzo chory)- ale tę śmierć bardzo ciężką śmierć będę pamiętać do końca moich dni. Żałuję, że miałam nadzieję na jego wyzdrowienie/przedłużenie życia.

Postąpiłeś dobrze. Nie pozwoliłeś Borysowi cierpieć. Zasnął.

  • Upvote 1
Link to comment
Share on other sites

Zryczałam się jak bóbr czytając to. Mój Bakuś umarł 11-go kwietnia. Wzięłam go spod bloku 15-go września 2000 roku. Za kilkanaście dni minęło by 17 lat. Już od dwóch lat widać było, że nadchodzi starość. Jednak nie dopuszczałam do siebie myśli, że może go nie być. Nie ma dnia abym nie płakała bo każdy dzień nie jest taki jak przed tym i nie będzie.. Był najlepszym przyjacielem. Kochałam go bardziej niż kogokolwiek innego. Został pochowany na cmentarzu dla zwierząt.

Link to comment
Share on other sites

Join the conversation

You can post now and register later. If you have an account, sign in now to post with your account.

Guest
Reply to this topic...

×   Pasted as rich text.   Paste as plain text instead

  Only 75 emoji are allowed.

×   Your link has been automatically embedded.   Display as a link instead

×   Your previous content has been restored.   Clear editor

×   You cannot paste images directly. Upload or insert images from URL.

×
×
  • Create New...