Jump to content
Dogomania

Lancelot - rasa Hokkaido


takatuka

Recommended Posts

Jeszcze tak raz - na szybciutko - udało nam sie w końcu zmusić Lanciego do wstania i przejscia się kawałek. Generalnie jest tak słaby i wycienczony ze słania się na nogach i prawie przewraca... Co dobre, od 8 godzin nie było wymiocin, zadnych, o krwi nie wspominając, co by oznaczało ze abtybiotyk zaczyna przynosic jakies efekty. Udało nam sie go zaprowadzic z werandy do kojca, odpiac smycz. Glaskanie - bez problemu. Ale jest tak wychudony i słaby, ze generalnie ma opoznione reakcje. (co nie przeszkodzilo mu tez wczoraj walczyc jak wsciekly byk o niezapinanie go na smycz). Niestety, nie sikał od 24 godzin. Psy go nie interesuja, a nasze psy sa zaintersowane, ale generalnie zero agresji, Lanci na razie nie przedstawia soba dla nich zadnego psa. Teraz odpoczywa, ma juz swoje miejsce i czuje sie tam widac bezpiecznie, jezeli w jego przypadku mozna w ogole mowic o "czuciu" się oraz o poczuciu bezpieczenstwa.

ok, juz naprawde uciekam. Cala historia w poniedzialek, jak obiecałam. Wierze, ze bedzie dobrze. Zeby tylko nie był baaardzo chory...

Link to comment
Share on other sites

  • Replies 243
  • Created
  • Last Reply

Top Posters In This Topic

Naprawdę wątpie aby było to parvo, choć w schronisku to nigdy nic nie wiadomo :( Jest słaby bo wczoraj (w środę troszeczkę) nic nie jadł a waży jedyne 12 kg :(

Czy jesteś pewna, że nie sikał?

Czekam z niecierpliwością na relacje w poniedziałek i trzymam kciuki za mego (no dobra waszego) Lancelota - będzie dobrze.

To ja dziękuję Wam za pomoc - jesteście wspaniali.

A co do tych pierogów to macie poprostu przerąbane. Matka kupuje duuużą ilość a Wy mnie w bambuko robicie :wink: Zapamiętam to sobie :wink:

Pozdrawiam

Trzymajcie się

Ela

Link to comment
Share on other sites

No więc nieco spóźniona, ale uzupełniam zaległości, wybaczcie ale mam pełne ręce roboty... ;-)

Zaczęło się wszystko w czwartek o 6 rano. Zerwaliśmy się szybciutko i pędem pognaliśmy do Gdańska. Oczywiście korki, przebudowy i zamiast na godzinę 11, byliśmy w okolicach godziny 13. Takatuka już na nas czekała pod schroniskiem i wydzwaniała z niecierpliwością. Pierwsze spotkanie – i od razu szok – Jaki on jest malutki! Po prostu skórka ściągnięta z charcika włoskiego, pyszczek wielkości piąstki a nóżki jak patyczki. W dodatku okazało się, że w schronisku nakarmili go jakaś papką z mielonymi kośćmi, wobec czego Lanci rzygał krwią, miał krwawe rozwolnienie i ogólnie nawet nie chciał spacerować, prawdopodobnie tak miał podrażniony i ściśnięty żołądek. Nie było w nim nic z tego dzikusa, odważnego dominanta – raczej zrezygnowany kawałek psiny, bez ochoty i siły do życia. Był śmierdzący i upaćkany własnymi odchodami i rzygowinami „po pachy”. W dodatku okazało się, że jak przyjechaliśmy to weterynarz właśnie sobie pojechał, a w książeczce Lancelota, nie ma żadnych adnotacji, czy Lanci dostał jakieś lekarstwa, czy nie. Takatuka wyprowadziła więc małego do nas, my wyciągnęliśmy Morfeusza i Zośkę, które w ramach komitetu powitalnego przyjechały z nami do Gdańska. Generalnie Zośka od razu pokazała mu gdzie „raki” zimują, a Morfeusz zachowywał się jakby młody dla niego nawet nie istniał. Taki – pies, nie pies, co to nawet nie ma się siły ruszać. Gdy w końcu udało nam się telefonicznie dorwać schroniskowego weterynarza, okazało się, że ten nawet nie wiedział, ze coś jest nie tak Lancim, i potwierdził, że poza szczepieniami 4 miesiące temu nic mu nie podawano i oczywiście postraszył nas – jaki to jest z niego kiler, co tylko drzwiami go trzeba ściskać. Wobec tego skontaktowaliśmy się natychmiast ze znajomymi z Nordkappu, którzy zaprowadzili nas do ich znajomej weterynarki. Musieliśmy szybko podać mu jakieś leki, żeby nie męczył się całą drogę, bo tak dopiero w nocy w Łodzi moglibyśmy mu coś zaaplikować. Ta, jak się okazało znała Lancelota już z opowiadań, leczy też starszą siostrę Lancelota, i słyszała już o „dokonaniach” tego malucha. Lanci oczywiście dał u niej pokaz swoich możliwości. Najpierw nie dał się wyciągnąć z klatki, kąsał, rzucał się, szalał. Potem wspólnymi siłami udało nam się z Dominikiem i Igorem wyciągnąć go z niej. Chcieliśmy mu założyć kantarek, ale wierzcie mi – nie udało się to żadnemu z nas. ;-) Igor, który sam ma kilka psów, a w tym 50 kg dużego psa japońskiego, walczył z małym jak potrafił (ktoś musiał robić za „tego złego”, a nie chcieliśmy, żeby kojarzył tego z nami.), ale wszystko na nic. W końcu zdecydowaliśmy, ze wepchniemy go spowrotem do klatki, i zastrzyki zrobimy przez siatkę. Po naciągnięciu smyczy z jednej strony i ogona z drugiej – jakoś się to udało, chociaż trwało to ładnych kilkanaście minut. Weterynarka stwierdziła, że życzy nam powodzenia, bo jej zdaniem ten pies nadaje się tylko do uśpienia. Nie bez kozery jest to tak rzadka i niepopularna rasa, i nie bez kozery poprzedni właściciel się go pozbył. Moje zdanie – na temat powodu, dla którego się go pozbył – jest trochę inne, ale o tym za chwilę – bo ja już na 90% znam powod, dla których pies został bezpański.

W każdym bądź razie byliśmy już po tej wizycie strasznie zmęczeni. Ale przede wszystkim nurtowało nas to – w jaki sposób zapniemy go na smycz i jak wypuścimy w domu – skoro mały gryzie wszystko dookoła niego. ;-) W dodatku przy rzucaniu się w lecznicy wypiął się z szelek i oczywiście nie było chętnego, do zapięcia mu ich na nowo. ;-) Daliśmy mu więc trochę spokoju i pojechaliśmy do znajomych, który mają zamknięty kawałek pola ze ścianką wspinaczkową. Gdzieś tak około godz. 19 stwierdziliśmy, ze wyprowadzimy Lanciego przed taką długą drogą. I film rozpoczął się od nowa ;-) Młody nie dal się wyciągnąć z samochodu, z klatki, a gdy to się udało – wcale nie chciał zrobić siku, tylko nazad do auta. Oczywiście, wykutał się z puszorka i „luzem” skoczył do auta. Ze względów bezpieczeństwa psiego i własnego, musieliśmy mu jakoś założyć szelki, żeby w Łodzi, potem móc go wyciągnąć z samochodu i w ogóle jakoś z nim funkcjonować. Niestety, Lancelot miał inne plany, bo pomimo tego, że był generalnie słaniający się na nogach, rzucał się jak kotopies na wszystkich, którzy się do niego zbliżyli. Chłopaki założyli, więc po dwie pary rękawic monterskich i po długie walce, założyli kilerowi puszorek, kantarek i władowali g do klatki. Przy okazji Lanci nie omieszkał ukąsić z wielką pasją mojego Dominika. Ja stałam z boku i zastanawiałam się tylko - jak się będzie układać nasza wspólna przyszłość ;-), skoro do Lanciego nie można się zbliżyć, nie można go zapiąć i generalnie wszystko na „anty”. Po chwilowym załamaniu przyszło jednak otrzeźwienie. W drodze powrotnej (Lanci cały czas wymiotował krwią) doszliśmy do wniosku, że młody nie pojedzie z nami, tak jak planowaliśmy – w góry, bo przy takich konwulsjach, to tylko pogorszy jego samopoczucie. Gdy o 2 w nocy wróciliśmy do domu, Lancelot wyskoczył jakoś, z samochodu, ale nie miał już siły chodzić, chociaż nadal nie pozwolił się dotknąć. Zrobiliśmy mu więc posłanie na werandzie (tak aby mógł sobie wyjść na trawkę, gdyby miał ochotę. Jednak nadal (od godziny 14 – pod schroniskiem) nie zrobił siku, co nas zaczęło trochę martwić. Poszliśmy więc spać. Około 6 rano Lancelot ponownie wymiotował i załatwiał się krwią. Jednak był to ostatni taki ciężki krwawy „wypust”. Mineło 24 godziny, Lanci nadal nie sikał, ale przynajmniej udało nam się wyciągać go na mały spacer. Potem zaprowadziliśmy go do specjalnie przygotowanego dla niego kojca, gdzie czekało już na niego posłanie i jego pierwsze od długiego czasu – własne miski. Lanci położył się w rogu, i tak został. Czekał go już też pierwszy w domu – mały, dietetyczny posiłek. O dziwo, Lancelot wmłócił go z ochotą, po czym poszedł do swojej nowej budki. Co prawda, nie chciał nam oddać swojej miski. Ale to typowy objaw – i mamy na to swoje sposoby. Już tego nie robi ;-)

Zdecydowaliśmy więc, że Lanci pozostanie w spokoju przez najbliższe dwa i pół dnia. W spokoju zapozna się z zapachami, z miejscem, odpocznie się, uspokoi. Karmiła go nasza sąsiadka, którą wcześniej zapoznaliśmy z Lancelotem, tak oby nie miała problemu z wejściem do kojca. Miała być czujna na wszystkie kupy, siku, jedzenie, brak jedzenia i być w ewentualnym kontakcie z vetem. Lancelot wpuszczał ją bez problemu, ale jak przyszła z mężem – omal nie rozniósł kojca, chociaż ledwo stał na nogach. Generalnie Lanci nienawidzi obcych facetów, a już broń boże żeby mieli coś w ręku. Wszystko to kojarzy mu się ze schroniskowym lassem.

Ale wracając do tematu, w sobotę znów nic nie zjadł, za to w niedzielę – jakby wstąpiło w niego nowe życie. Zaczął wstawać, chodzić po kojcu, wtrząchnął całą michę. Okazało się, to chyba najlepszym rozwiązaniem, jakie mogliśmy zastosować, bo to co zastaliśmy przekroczyło nasze najśmielsze oczekiwania!!!! Nie ukrywam, że wracaliśmy ze Świeradowa do domu, z pewną taką niepewnością. Co tym razem nas czeka? Jak agresywnie przywita nas Lancelot? Czy da się pogłaskać? Czy da się zapiąć? W jakim w ogóle jest stanie?

I teraz niespodzianka!

Lancelot ucieszył się na nasz widok niesamowicie, całą swoją drobną posturką i psią niemocą. Merdał ogonkiem, przymilał się, wyraźnie się cieszył. Nakarmiliśmy go więc troszkę. (Karmimy go teraz ręki-robi to bardzo delikatnie i można mu wtedy gmerać przy pyszczku i zębach do woli). Zaczął tez powoli reagować na psy – które wpadły z impetem do swojego wybiegu obok. Przez pół nocy gadał z nimi przez siatkę. Gaspar wył do niego swoim basem, a ten ujadał całym swoim liskim pyszczkiem. Generalnie haszczaki są nim bardzo zainteresowane, ale nie przejawiają żadnej agresji, gorzej z Lancelotem, który raczej nie przejawia wobec nich sympatii, ale myślę, że to raczej kwestia strachu – w końcu one są większe i w dodatku jest ich tak dużo. Za to żywo jest zainteresowany Sunką i Zośką. Chętnie chce się z nimi bawić, kładzie się, podskakuje, wariuje. Po prostu niesamowite ;-)

W każdym razie, tamtą noc spędził jeszcze w kojcu. Gdy rano w poniedziałek poszliśmy do niego, żeby „pogadać” i wziąć misia na spacer, Lancelot oszalał z radości, wył do nas, skakał, biegał wkoło. Przymilał się jak głupi, kład do pieszczot. W tej chwili mogę go głaskać już wszędzie – z jajkami włącznie ;-) Ściągnęliśmy mu w końcu szelki i założyliśmy normalną obrożę. BEZ PROBLEMU. Okazało się, że Lancelot zna komendy siad, daj łapę, noga, proś i generalnie jest bardzo posłuszny, drapie w drzwi, pokazuje, kiedy skończy się w misce woda. Oczywiście, jest strasznym łasuchem i za żarcie da się pokroić. Pracujemy nad tym i na razie wychodzi – zabieranie mu sprzed nosa michy z żarciem.

Od czasu, gdy pokazaliśmy mu dom, nie chce nic innego jak mieszkać w domciu. A ponieważ nie zdążyliśmy zrobić do końca wylewki pod siatką, genialnie się do nas wykopuje. Zniszczył też całą siatkę, pogryzł ją i wymiętosił straszliwieCo prawda, zaraz się to skończy, ale świadczy o między innymi o tym, że Lancelot był strasznie rozpieszczony. Myślę, też, że było to jedną z głównych przyczyn tragedii tego psa. Pierwsi właściciele jak się domyślam, i z tego co widzę, po Lancelocie, po prostu go rozpuścili do granic niemożliwości, a kiedy pies zaczął dojrzewać, poczuł się pewniej, wszedł im na głowę. Więc gdy czegoś od niego wymagali reagował agresją. Na to oni reagowali swoją agresją, i stąd ten cały problem. Lanci wyglądał jakby nie znał słowa „nie”. Widać, że jest piesiem domowym, a nie kojcowym, ani podwórzowym, że leżał przy kaloryferku, był pępkiem świata i spał w łóżeczku.

Do tego stopnia, że nie potrafi załatwiać się w kojcu, tylko trzyma, żeby wyjść na spacer. Widać też, że był karcony za zrobienie kupy czy za wymioty, bo natychmiast je zjada. Staramy się mu pokazywać, że na dworze jest to jak najbardziej porawne, i już się zaczyna przyzwyczajać do normalnego zachowania.

Dziś w nocy spał w domu (bo baliśmy się, że i tak wyjdzie z kojca i zacznie drapać w drzwi) – i już dostał kilka spokojnych ale stanowczych reprymend. Próbował 3 razy zdobyć łóżko w nocy, próbował sznurować nochem po stole i w lodówce. Z nami jednak nie idzie mu tak łatwo.;-) Jak są pieszczoty, to są pieszczoty, ale pewne żelazne zasady obowiązują wszystkich – i o dziwo – Lanceot na razie przynajmniej - wydaje się je rozumieć. Wycofuje się na „fe”, nie ma już podnoszenia wary i tego typu sytuacji. Myślę, że powoli zaczyna rozumieć, że nie on jest tutaj Panem. Niestety, panem nie zostałam również ja ;-), Tylko Dominik, za którym Lancelot wodzi cały czas wzrokiem i Lanci jest na każde jego zwołanie. Strasznie go to cieszy, bo to miał być jego piesek, poza tym - to dla nas niezwykła sytuacja, bo generalnie poza jednym naszym haszczakiem – reszta jest raczej „głucha” i „ślepa”. ;-)

W każdym razie na pewno nie jest to ostatnie słowo Lancelota, bo pewnie będzie za chwilę chciał zapanować nad wszystkim, ale na razie trzymamy rękę na pulsie. Teraz najważniejsze jest, żeby odzyskał zdrowie, stabilność psychiczną, większą pewność siebie i no i trochę masy, bo jest po prostu szkieletorem. Musimy też zacząć pracować nad jego wadami, może się uda chociaż trochę naprostować mu przednie łapki, bo ma je jednak lekko wykrzywione. Chciałabym też żeby Iwona go zobaczyła, ale myślę, że na to jeszcze trochę za wcześnie.

Dzisiaj w nocy Lanci znowu dostał rozwolnienie, ale podejrzewam, ze jest to już kwestia bardziej zmiany pożywienia, niż większych problemów z żołądkiem. Nie ma już krwi, nie ma wymiotów. Jest za to niezły kontakt miedzy nami. Lancelot uwielbia noski-noski, liże nas po twarzy. Za to coraz bardziej rzuca się na haszczaki, także nie wiem, czy coś wyjdzie z haszczo-hokkaidowego porozumienia. Teraz czekamy, kiedy będzie go można wziąć na ręce i wsadzić do przyczepy, tak żeby mógł z nami jeździć. Może się uda, żeby kiedyś trenował razem z innymi w zaprzęgu, a jak nie zgodzi się z resztą - to będzie startował w velo ;-)

Dominik za to się cieszy, bo to jedyny pies w całym stadzie, który akceptuje nas, ale nie ma zaufania do obcych. Już czekam na to, żeby zaczął pilnować swojego terenu ;-) A to się sąsiedzi zdziwią. ;-) Poza tym zaraz zacznę go sama kąsać, niech wie kto tu ma silniejsze zęby ;-)

Sorki, za brak gramatyczności wypowiedzi, ale musiałam to jakoś na szybko wyrzucić z siebie.

Dzięki wszystkim za kciuki, MATAGI ZA WSZYSTKIE AKITOWE RADY I DŁUGIE TELEFONY – na pewno jeszcze nie raz będą nam potrzebne!!!!!!! Bo widać, ze to cholera nad cholery. Takatuka – widzisz, już jest lepiej !

Ps. To chyba najdłuższy post jaki przez ponad dwa lata napisałam na Dogomanii ;-)

Oki, idę sprzątać;-)

Link to comment
Share on other sites

Wspaniale :angel:

Wreszcie Lancelot dostanie to na co zasługuje każdy pies :D

A jak w styczniu w Sopocie mnie nie rozpozna to go zamorduje :evilbat:

P.S.

Ewako kochana dziękuję Ci bardzo i jak dobrze wiesz czekam na dalsze relacje :fadein: - bo kase na telefon już wyczerpałam :-?

Matagi :angel: dziękuję.

Link to comment
Share on other sites

Dziś Lancelot jeźdźił sobie z nami po mieście, i wszystko go baaardzo dziwiło, ludzie, traktor, samochody... Normalnie, jakby chłopak w ogóle życia nie znał... Bylismy też w Związku Kynologicznym, gdzie panie już wiedziały, że Lancelot trafi do Łodzi i były bardzo zainteresowane jak wygląda. Niestety, wcale a wcale nie jest na razie podobny do swojego tatusia, którego zdjęca wiszą wszem i wobec w ZK, bo przecież był na plakacie ubiegłorocznej międzynarodówki w Łodzi.;-)

W każdym razie jest nieźle. Łazi za nami krok w krok. Piszczy za DOminikiem, powoli zaczyna pilnować swojego ogródka, a dzisiaj zrobilismy mu konfrontację oko w oko z każdym haszczakiem, a także - wszystkim psami razem. Wszystkie moje psy - albo go ignorują (4 psy), albo chcą się z nim bawić (4 suki). Lancelot jednak jest straszna cholera, i ciągle za nimi chodzi, otacza je i warczy. Podejrzewam, że raczej, ze strachu niż odwagi, bo moje hasiory złomotałyby go w try miga. Najbardziej zawziął się na najspokojniejszego - Morfeusza - bo chyba wyczuwa, że on w stadzie hasiorów i dla nas - jest nawjażniejszy. Lanci próbuje walczyć o sowją pozycję, ale na razie nie ma partnerów do bójki. ;-) To go, awanturnika, chyba strasznie denerwuje. Generalnie jak puszczam wszystkie psy luzem - nic złego się nie dzieje. Gorzej, gdy w poblizu pojawia się coś do jedzenia. Lanci atakuje wtedy wszystko co się rusza dookoła. Ale i nad tym pracujemy. Wariat ładuje sie też z ochotą masochisty do kojca haszczaków)

Dzisiaj tez znowu bylismy w naszej lecznicy, gdzie jezdzimy sobie tak sobie pro forma, żeby Lancelot poznał dziewczyny i gabinet, i żeby kojarzył go z czym pozytywnym. (pysznościami, którymi karmią go weterynarki ;-). Generalnie chodzi o to, żeby nie bał się weterynarza, i jak przyjdzie konieczność zrobienie jakiegoś zabiegu, żeby nie było aż tak drastycznych scen, jak te z Gdańska.

Jestem już też w kontakcie z Iwoną - obiecała, że zajmie się sprawą rodowodu. ;-)

no to na razie..

papaty

Link to comment
Share on other sites

Przed chwilką musiałam wszystko od początku przeczytać : mamie, braciszkowi i jego nażeczonej :P

Wszyscy zajarani :D

Dziś Lancelot jeźdźił sobie z nami po mieście, i wszystko go baaardzo dziwiło, ludzie, traktor, samochody... Normalnie, jakby chłopak w ogóle życia nie znał...

U mnie w mieście też tak reagował a jak przejechało coś większego (np. autobus czy ciężarówka) to poprostu bał się :roll:

Będzie dobrze :fadein: co ja mówie jest już dobrze :D

Link to comment
Share on other sites

EWAKA!!!! :P :P :P Jak ja się cieszę...... :P A jak Ty się będziesz cieszyć,kiedy go wyremontujesz i psyhicznie i fizycznie :P A klubówka we wrześniu 2005 w Łodzi....może wszędzie będą jego foty jak i jego ojca teraz :P Wierzę,że tak będzie :P Jesteś bardziej uparta od Lanciego :P :P :P

Buziaki :angel:

Link to comment
Share on other sites

Ojej, nie popędzajcie mnie...

No więc, to właściwie wcale nie jest już mój pies, tylko DOMINIKA. Okazało się, że Lancelot jest pieskiem JEDNEGO pana ;-), który trzyma go KRÓTKO za mordę. Lancelot rzuca się za nim na drzwi, wyje śpiewwa, piszczy, szczeka, gruszy i strasznie tęskni. Wodzi za nim cały czas wzrokiem. Masochista, czy co? U nas wszystko w porządku, Lancelot jest najbardziej kontaktowym psem jakiego w zyciu widziałam (poza moją Zośką), bardzo gadatliwym! Pieknie do nas spiewa, gada i wyje - naprawdę jestem w szoku. Teraz leży sobie ze mna przy komputerku, oczywiście na pleckach i każe się głaskać i drapać. W tej chwili mam wrażenie, że dałby się za nas pokroić.

Co do bójki, to ciągle nic. Lanci ciągle tylko zagania, i warczy ale na nic więcej się nie odważa. Haszczaki natomiast za cholerę nie chcą go pokąsać. Ostatnio dostał śceiklicy, bo z premedytacja wzięlismy na łóżko Morfeusza, żeby mu pokazać kto tu rządzi, a Lancelotowi, rpzeciez nie wolno. Jezu wpadł w amok, ale Morfi powiedział mu co o tym sądzi. Zoska już go ustawiła, i już się do niej nie zbliża, a na początku dziwił się i wkurzał, dlaczego ona i podwórkowa suka - dostają wcześniej jeść.

Poza tym pieknie się bawi w domciu zabawkami, jest pełny zyca, radosny, jak mały szczeniaczek bryka, skacze, targa maskoty i pozwala je sobie wyciągać z pyska bez problemów.

Potwierdzam jednak, ze ma cholerny charakterek, zdarza mu się mnie pokąsać, zwłaszcza jak się zdenerwuje (np. gdy Dominik wychodzi z samochodu, a ja chcę Lancelta wyrzucić do tyłu samochodu). Ja mu jednak non stop wpycham łapy do pyska, pokazując, ze mnie kąsanie i gryzenie wcale a wcale nie przeszkadza ;-) Baaardzo się temu dziwi ;-) Poza tym warczę na niego (pomysł Matagi ;-) i kłade się na nim delikatnie, ale stanowczo. ;-) Ma zapędy i chęci do bycia najważniejszym i tym jedynym, jest strasznie o nas zazdrosny.

Za każde podnoszenie wary, dostaje po nosie. Wie już co to "fe" i "nunununu". Nie zawsze się chce temu podporządkować (wobec mnie) ale już z reguły zawsze gdy robi to Dominik. Wczoraj dostał po nosie, gdy wsadził łeb do lodówki i chciał sobie wziać Dominika parówkę. Na początku, gdy go karcilismy, była oczywiście agresja, teraz - SIAD, USZY W DÓL I PIŚNIĘCIE. ;-)

(Właśnie, znowu do mjnie gada, i gada, i gada). Generalnie gdyby nie było haszczaków - to mamy już superpsa. Gdyby tylko były jego wielkości, nie było by problemu, ale że są ciut wieksze, już nie może tego znieść.

Co do zdrowia, ma jeszcze lekkie rozwolnienie, ale jest coraz lepiej. Właściwie każdy pies, którego przyprowadzialismy przez 2 tygodnie bez mała przystosowywał sie do wody i karmy, więc myślę, że to już jest jednyny powód tego rozwolnienia. Nie wygląda wcale a wcale, na to żeby miał jakieś dolegliwości czy bóle. Wręcz przeciwnie. Zdaje się byc okazem zdrowia. ;-) Jest mądrutki, acz cholera. Będą z niego ludzie.

Link to comment
Share on other sites

Poczta???? Nawet nie wiedziałam, że tam jest uruchomiona!!! To jest nasz awaryjny - trzeci komórkowy numer i korzystamy z niego tylko jak nam era zablokuje oba stare numery ;-). Dzwoń na moj - 602 824581, tu nie ma poczty, a jest wieksza szansa ze sie dodzwonisz. Generalnie u nas na wsi jest kiepski zasięg :evilbat: a ten numer co masz, jest na najsłabszym telefonie. Papapty

Link to comment
Share on other sites

Ostatnie wieśc z frontu:

Lancelot spędził dziś cały dzień w kojcu z haszczakami. Wszystkie zyją. My sie zastanawiamy na kij nam ten specjalny kojec dla niego????? CO prawda, widać ze bardzo chciałby być szefem wszystkiego, ale na razie stwarza tylko wrażenie chaotycznego dyrektorka.

Poza tym dziś też wzięliśmy go pierrwszy raz na ręce! Był z lekka zestresowany, ale nie kłapnął ani razu. A tak w ogóle, to prawie bezproblemowy piesek. NIe wiem, co wszyscy od niego chcieli???? Czasem jeszcze lekko warknie, ale zaraz spuszcza przepraszająco uszy, jak mówił "zapomniało mi się" ;-) Teraz na nagany raczej piszczy niż się odszczekuje. No i staraszny z niego zaganiacz! Odlicza nas nieustannie. Wszyscy musza być w kupie, bo inaczej dostaje wścieklicy. A jak biega wkoło haszczaków, to na żadne nawołania nie reaguje... Bandyta jeden... ;-)

A tak poza tym. Chcemy mu w przyszłym roku sprowadzić jakąś przyjaciółkę po "rasie". Najlepiej pręgowaną ;-) Jakbyście się natknęli (ja już przeszukałam pół świata, a w internecie już czytałam i oglądałam wszystko co związane jest z Hokkaido) na jakieś hodowle na swiecie - dajcie znać. Może byc z tym problem, z tego co się orientuję, bo z Sumici Kridla wszystkie będą raczej spokrewnione, a na wystawach w Europie - z hokkaido bida, aż piszczy....

A ta wogóle to młody zaczyna podejrzanie trzepać głową... mam nadzieję, że to nie gronkowiec... jeszcze tego by mi brakowało...

Link to comment
Share on other sites

:lol: :D :lol:

Aż trudno uwierzyć 8)

prawie bezproblemowy piesek. Nie wiem, co wszyscy od niego chcieli????

w schronisku oswoiła go Marysia, później ja. U mnie przez tydzień miał chrzest bojowy: goście, goście i jeszcze raz goście, więc mieliście już troszke ułatwione, choć nie powiem, że było łatwo.

Co tu dużo pisać Lanci wkońcu wychodzi na ludzi i napewno Wam się odwdzięczy :D

Mam nadzieję, że to z głową to nic złego :roll:

Papatki i dziękuję za wiadomości z frontu :buzi:

Link to comment
Share on other sites

Join the conversation

You can post now and register later. If you have an account, sign in now to post with your account.

Guest
Reply to this topic...

×   Pasted as rich text.   Paste as plain text instead

  Only 75 emoji are allowed.

×   Your link has been automatically embedded.   Display as a link instead

×   Your previous content has been restored.   Clear editor

×   You cannot paste images directly. Upload or insert images from URL.


×
×
  • Create New...