Jump to content
Dogomania

Mam agresywnego psa


Martens

Recommended Posts

Szczerze mówiąc nie do końca się z tym zgadzam.
Sama mam psa agresywnego, a ty mówisz że twój był wielkości jamnika - mój podobnie, chociaż jest trochę lżejszy… Atakuje psy i ludzi spotkanych na ulicy, domowników na szczęście nie, więc problem mamy mniejszy.
Z tego, co piszesz, można wywnioskować, że twój pies nie był agresywny "z wrodzonej złości", tylko zwyczajnie ze stresu. Mówisz, że po ataku lizał ręce i kładł się na podłodze - oznacza to strach przed właścicielem. Uległość też, ale te dwie rzeczy są ze sobą ściśle powiązane. Nie twierdzę, że zrobiliście mu coś złego - może to wcześniejsze doświadczenia z człowiekiem? Jednak stres miał, nie da się ukryć - i coś go powodowało również w nowym otoczeniu. Po prostu nie miał na czym tego stresu wyładować i robił to na właścicielu. A ta uległość oznacza zagubienie w całej sytuacji - "nie bij mnie, nie jestem zły, ja się tylko broniłem". Dokładną przyczynę trudno mi stwierdzić, bo nie musiało to być jedno zdarzenie, tylko cały ciąg wydarzeń - mogła zaważyć nieprawidłowa relacja z człowiekiem lub po prostu wydarzenia z przeszłości. Bo bardzo ważne: pies NIGDY nie atakuje bez powodu.
A uważam, że uśpienie psa nie było konieczne, bo istnieje mnóstwo behawiorystów, szkoleniowców, zoopsychologów itp. Sama miałam przyjemność mieć z takim kontakt - mam do teraz i na nasz problem BARDZO pomogło;) Uśpić by psa należało, gdyby był:
a) psem nieuleczalnie chorym psychicznie (bo są takie przypadki)
b) psem, nad którym nie można by fizycznie zapanować (wyrywał by ci się na spacerze, a ty nie mogłabyś nic zrobić)
c) psem, który był by zagrożeniem dla życia domowników (amstaff jak skoczy do gardła, to po ukochanej pańci)
Z tego, co wiem, choć gryzł mocno, to nie wiązało się to z wzywaniem karetki. Na chorobę psychiczna też nie wygląda, więc można by spokojnie pogadać z behawiorystą przed podjęciem takiej decyzji, a moim zdaniem już na początku problemu trzeba by to zrobić.
Podsumowując - moim zdaniem problem dałoby się rozwiązać, a na pewno można było próbować go rozwiązać - to zawsze jest możliwe! U mnie zadziałał behawiorysta i chociaż nadal nie jest różowo, to jest znacznie lepiej:)

Link to comment
Share on other sites

[quote name='Psiakowa']Szczerze mówiąc nie do końca się z tym zgadzam.
Sama mam psa agresywnego, a ty mówisz że twój był wielkości jamnika - mój podobnie, chociaż jest trochę lżejszy… Atakuje psy i ludzi spotkanych na ulicy, domowników na szczęście nie, więc problem mamy mniejszy.[/QUOTE]

To jest OGROMNA różnica - pies agresywny w stosunku do obcych ludzi czy psów, a do domowników. Mając psa w pierwszej wersji, masz konkretne sytuacje, kiedy musisz mieć psa pod kontrolą i nie obawiasz się, że zrobi krzywdę Tobie albo Twoim bliskim. Przy agresji wobec domowników nie odprężasz się nigdy, nawet kładąc się spać czy siedząc na kanapie, bo pies miewał wyskoki, że rzucał się na osobę, która usiadła 2 metry od niego, nawet na niego nie patrząc, nie wykonując żadnych gestów, które byłyby jakąś sensowną prowokacją do ataku. Ktoś, kto nie mial takiego psa, w ogóle nie ogarnia jaki to jest problem w codziennym życiu.

[quote name='Psiakowa']Z tego, co piszesz, można wywnioskować, że twój pies nie był agresywny "z wrodzonej złości", tylko zwyczajnie ze stresu. Mówisz, że po ataku lizał ręce i kładł się na podłodze - oznacza to strach przed właścicielem. Uległość też, ale te dwie rzeczy są ze sobą ściśle powiązane. Nie twierdzę, że zrobiliście mu coś złego - może to wcześniejsze doświadczenia z człowiekiem? Jednak stres miał, nie da się ukryć - i coś go powodowało również w nowym otoczeniu. Po prostu nie miał na czym tego stresu wyładować i robił to na właścicielu. A ta uległość oznacza zagubienie w całej sytuacji - "nie bij mnie, nie jestem zły, ja się tylko broniłem".[/QUOTE]

O jakim wyładowaniu stresu mówimy, kiedy pies przechodził w sekundę z wyluzowanego leżenia na kanapie do ataku na serio z gryzieniem a nie tylko capnięciem zębami, a sekundę później witał ugryzioną osobę jakby nic się nie stało, często znowu w pełni wyluzowany i radosny? :) albo wpadał w opisaną fazę płaszczenia się. Dodam, że nie były to sytuacje, kiedy pies był nagle obudzony ze snu, nie miał problemów ze wzrokiem i ze słuchem, i była to osoba, która nigdy nie zrobila mu krzywdy, której się nie bał. Ja nie twierdzę, że ten pies miał jakąś wrodzoną złość, że nie był zagubiony ;) chodzi o to, że w nowym domu nie był ani rozwydrzony, ani bity czy zastraszany; nigdy nikt mu nie przyłożył nawet za przejawy agresji. Ja też nie byłam kynologicznym tumanem, wyprowadziłam dorastającą sukę z agresji lękowej, ogarniałam się w postępowaniu i przyczynach agresji lękowej, dominacyjnej, przeniesionej, etc. - i do żadnej z nich to nie pasowało ;) bo ciężko było w ogóle określić sytuacje, które wywoływały atak.

[quote name='Psiakowa']Dokładną przyczynę trudno mi stwierdzić, bo nie musiało to być jedno zdarzenie, tylko cały ciąg wydarzeń - mogła zaważyć nieprawidłowa relacja z człowiekiem lub po prostu wydarzenia z przeszłości. Bo bardzo ważne: pies NIGDY nie atakuje bez powodu.[/QUOTE]

Owszem, ale powód nie zawsze jest możliwy do wyeliminowania. I serio, jestem bardzo ciekawa co ja nie tak robiłam w relacji z tym psem, bo naście lat i x psów później nadal nie wiem, jak inaczej mogłabym traktować tego psa, żeby zapobiec rozwojowi tego problemu. Mogę opisać cały schemat postępowania z psem, zasady jakie miał, moje reakcje na problemy - tyle, że słyszała o tym już niejedna osoba z doświadczeniem w pracy z agresywnymi psami i zgodnie twierdziły, że z psem coś było mocno nie halo i nie było to efekt moich błędów, tylko prawdopodobnie urazów z przeszłości plus problemów neurologicznych (które notabene mogły być efektem bicia psa czymś lub kopania po głowie, co na pewno zanim trafił do mnie, miało miejsce).

[quote name='Psiakowa']A uważam, że uśpienie psa nie było konieczne, bo istnieje mnóstwo behawiorystów, szkoleniowców, zoopsychologów itp.[/QUOTE]

Czy Ty spojrzałaś na datę wątku...? :roll: Założyłam go prawie 7 lat temu; pies został uśpiony kilka lat przed założeniem tematu - jak dobrze pamiętam rok 2003/2004. O jakim "mnóstwie" behawiorystów, szkoleniowców i zoopsychologów wtedy mogła być mowa? W moim mieście nie było żadnego. Najbliższe miejsce, gdzie mogłabym uzyskać taką pomoc to była Warszawa, ok. 100 km. Pozostałoby jeszcze namówienie rodziców, żeby wydali na agresywnego głupiego psa kupę kasy, żeby jechać z nim do Warszawy, tłuc po "zoopsychologach" i najpewniej jeszcze psich neurologach i tomografach, bo pies wykazywał objawy agresji na tle padaczkowym. Naprawdę, chciałabym zobaczyć, jak mówisz to moim rodzicom, którzy karmienie psa "Pedigree dla championów" uważali za burżujstwo :) a mając tego psa miałam 14-17 lat i byłam od nich uzależniona finansowo i mieszkaniowo. Rok 2013 na Animal Planet i rok 2003 w polskim małym wsio-miasteczku to trochę inne bajki.
Poza tym w obecnym "mnóstwie" behawiorystów mamy większość ludzi, którzy w swoich kompetencjach nadają się nauczenia psa siadania i leżenia. Znając realia szkoleń w tamtych czasach, pierwszy szkoleniowiec do którego bym nawet w tej W-wie trafiła, wsadziłby psa w kolczatkę i kazał pokazywać kto rządzi w domu. Chyba nawet Ty wiesz, że u psa z takimi problemami to byłoby znęcanie się i prawdopodobnie doprowadzenie do jeszcze większej eskalacji agresji.

[quote name='Psiakowa']Uśpić by psa należało, gdyby był:
a) psem nieuleczalnie chorym psychicznie (bo są takie przypadki)
b) psem, nad którym nie można by fizycznie zapanować (wyrywał by ci się na spacerze, a ty nie mogłabyś nic zrobić)
c) psem, który był by zagrożeniem dla życia domowników (amstaff jak skoczy do gardła, to po ukochanej pańci)
Z tego, co wiem, choć gryzł mocno, to nie wiązało się to z wzywaniem karetki. Na chorobę psychiczna też nie wygląda, więc można by spokojnie pogadać z behawiorystą przed podjęciem takiej decyzji, a moim zdaniem już na początku problemu trzeba by to zrobić.
Podsumowując - moim zdaniem problem dałoby się rozwiązać, a na pewno można było próbować go rozwiązać - to zawsze jest możliwe! U mnie zadziałał behawiorysta i chociaż nadal nie jest różowo, to jest znacznie lepiej:)[/QUOTE]

Na chorobę psychiczną może nie, ale pies miał typowe symptomy zaburzeń neurologicznych - ataki bez wyraźnej przyczyny, x razy nie występujące w danej sytuacji, a za setnym razem pełna furia; brak kontaktu z psem przez kilka chwil przed atakiem, otępiałe spojrzenie; po ataku kompletny reset, brak późniejszego nabuzowania typowego dla agresji dominacyjnej czy lekowej - po prostu jakby ktoś go wyłączył i włączył. Brak też było typowych przejawów agresji czy to lękowej, czy dominacyjnej, czy terytorialnej, które przejawiają się w określonych sytuacjach. Pies nie bronił miski, nie sadził się domownikom, nie miał problemów z dotykaniem przez domowników mp. przy pielęgnacji, nie stróżował, nie żarł się z innymi psami, nie atakował w konkretnych sytuacjach tylko w tych samych, zupełnie niekonfliktowych, raz się rzucał, a raz był zupełnie normalnym psem. To są typowe objawy choroby.

Piszesz, że pies nie był amstaffem i nikogo by nie zagryzł - więc w imię tego moja rodzina miała z uśmiechem dawać się gryźć? Blizny na rękach czy brzuchu albo szwy na nodze to taka przyjemność? Tak, pies potrafił wskoczyć na kanapę i z niej wyskoczyć do ramienia czy tułowia - nie myśl, że jak był mały, to satysfakcjonowało go dziabanie po kostkach. Teriery tej wielkości potrafią zabić w norze lisa albo borsuka. Uważasz, że taki pies nie jest w stanie zrobić człowiekowi poważnej krzywdy? W domu przebywała często babcia, która panicznie bała się psów (była dwa razy poważnie pogryziona, raz jako dziecko, raz jako dorosła kobieta) i ma problemy z sercem, ciśnieniem. Zdarzało się, że pies wyskakiwał z posłania i rzucał się na nią idącą 2 metry dalej np. do łazienki. Sugerujesz, że trzeba było wywalić babcię z domu, bo piesek się stresuje albo narażać jej zdrowie?
Tak jak pisałam, o wyjeździe do behawiorysty czy szkoleniowca mogłam zapomnieć ze względów finansowych, byłam na utrzymaniu rodziców i by taki pomysł wyśmiali.
Jaka więc była alternatywa? Skradanie się po własnym domu i kolejne blizny? Jedne na ręce mam po nim do dziś - weszłam do swojego pokoju, brałam coś z tapczanu, pies leżał na jego drugim końcu. Patrzył na mnie tępo, wyskoczył i zawiesił mi się zębami na ramieniu. Chwilę później puścił i zaczął się witać. I takie sytuacje zdarzały się pod koniec jego historii kilka razy dziennie, tyle że na ogół zdążyłam się obronić. Ty serio żyłabyś z takim psem, nie mając możliwości poradzić się specjalisty? Narażałabyś na pogryzienie rodzinę? Ja pod koniec czułam się niepewnie kładąc się spać, bo pies potrafił w nocy fiknąć do nóg pod kołdrą, a rodzina po x ataków postawiła mi veto, że pies nie ma prawa wychodzić z mojego pokoju ;)
Mogłam jeszcze go oddać - na szczęście już jako 17-latka miałam dość oleju w głowie, żeby wiedzieć, że psa w takim stanie się nie oddaje, bo albo weźmie go ktoś, kto będzie jego agresję wykorzystywał, albo po pierwszym wyskoku spuści mu łomot albo wyrzuci. Masa bezproblemowych psow czeka latami na dom i chętni po agresorów niebezpiecznych dla otoczenia nie ustawiają się w kolejce, nawet kiedy są to rasowe psy. Była też opcja, że nie będzie dopilnowany i znowu pogryzie dziecko - a przypominam, że jedno po nim zszywano. To nie jest przypadkowe capnięcie zębami. Jeśli po psie trzeba szyć rany to niestety pies chciał ugryźć tak, żeby zrobić solidną krzywdę, a nie tylko np. ostrzec.
Z perspektywy czasu, przy możliwościach jakie są teraz, pies pewnie trafiłby do weterynarza specjalisty, pojechał na lekach przeciwpadaczkowych (takie stosuje się przy agresji na tle neurologicznym) i albo by działały, albo poszedłby pod igłę. Gdyby psa nie dawało się opanować ani lekami, ani wychowaniem (a do dziś nie spotkałam szkoleniowca, ktory na temat pracy z takim psem powiedziałby mi coś odkrywczego), zostałby uśpiony jeszcze szybciej niż wtedy, bo sama się teraz dziwię swojej naiwności, że tyle czasu wierzyłam, że nic się nikomu nie stanie i zawsze ktoś zdąży pieska złapać. Właściwie to szczęście, że zanim został uśpiony, nie pogryzł kolejnego dziecka, albo nie zrobił naprawdę poważnej krzywdy mi albo komuś z domowników. Tyle, że widzę to dopiero po takim czasie, bo wcześniej naprawdę miałam wyrzuty sumienia - w końcu pies nie został zabrany zimą z ulicy, żeby kilka lat później go usypiać. Niestety czasem utopia, możliwości rodem z USA i dobre chęci to jedno, a realia i bezpieczeństwo otoczenia, i wlasne - zupełnie co innego.

Link to comment
Share on other sites

Miałem agresywnego psa. Był to owczarek niemiecki i z całej rodziny tolerował i słuchał wyłącznie mnie. Na resztę rodziny wyłącznie warczał. Problem pojawił się kiedy mało co nie pogryzł mojej siostry. Nie zrobił jej krzywdy, ponieważ w porę interweniowałem ale nie wiem co by się stało jakby mnie tam nie było. Nie chciałem go uśpić i szukałem innego rozwiązania.
I znalazłem !
Dałem kilka ogłoszeń i w końcu pojawił się pewien Pan, który potrzebował takiego psa do ochrony gospodarstwa w nocy. I na koniec puenta. Po kilku latach, przejeżdżałem przez miejscowość w którym zostawiłem mojego pieska. Odwiedziłem właściciela i okazało się że Szarik biega sobie po zagrodzie. Kiedy jednak mnie zobaczył – zawarczał na mnie. Chyba był zły że go oddałem :)

Link to comment
Share on other sites

ZAWSZE jest jakieś rozwiązanie. ZAWSZE znajdzie się rozwiązanie lepsze niż uśpienie psa. Jeśli pies był agresywny, a ty go wzięłaś i świadomie zdecydowałaś się na borykanie się z problemem, to nie rozumiem dlaczego to się skończyło w ten sposób. Rozumiem, że może nie miałaś pieniędzy, że rodzice nie mieli pieniędzy, ale mając 17 lat mogłaś sama poszukać kogoś, bo moim zdaniem naprawdę warto. Jakby się nie udało - trudno. I nie sądzę, że natrafiłabyś na samych kolczatkowych ludzi, nie sądzę, żeby NIKT w Warszawie nie miał takiej wiedzy, żeby Tobie pomóc. Chociaż oczywiście mogło być tak, że to faktycznie było coś neurologicznego, a ja nie oceniłam sytuacji dobrze, bo w końcu jej na żywo nie widziałam i rozumiem, że wtedy mogła byś być zła, że wydałaś tyle kasy na nic.
Ja wtedy uśpiłabym psa, ale zrobiłabym to z czystym sumieniem, wiedząc, że naprawdę NIC się nie da zrobić. A w momencie, kiedy dostęp do behawiorystów miałaś, tyle że do mniejszej ilości i utrudniony, to serio tego nie rozumiem.
I u ciebie nikt na niego nie podniósł reki, nie wiesz, jak było wcześniej - mógł być bity, mógł być psem łańcuchowym - o socjalizacji to już nawet nie wspomnę - więc coś co się stało wcześniej mogło spowodować takie zachowania, bo nie znałaś psa od początku.

Link to comment
Share on other sites

Psiakowa - czy Ty potrafisz czytać? Wyraźnie napisała ze do wawy musiałaby jechać 100km do szkoleniowca... byle jakiego szkoleniowca. Jeżeli nie wiesz jakim horrorem jest mieszkanie pod jednym dachem z psem który cię atakuje, atakuje twoich bliskich, wszyscy się go boją a ty zatanawiasz się czy jak przez sen machniesz ręką to nie obudzisz się bez twarzy... to może lepiej zamilknij. Bardzo łatwo komentować, oceniać, krytykować. Mdło się robi jak się czyta te wszystkie "można zrobić jeszcze więcej" szczególnie w przypadku psa który pała realną agresją i gryzie naprawdę a nie tylko w rozbuchanej wyobraźni histeryka. Mnóstwo tu takich obronców... i krzykaczy. Założę się, że żaden z nich nie spędził nawet godziny z takim psem.
I tak dziewczyna i jej rodzina mega długo wytrzymała. A to oznacza, że bardzo tego psa kochali i bardzo trudno im ta decyzja przyszła.
Psy agresywne patologicznie powinny być usypiane - dla dobra ich samych i otoczenia. I to włąsnie powinny regulowac przepisy zamiast durnowatych postulatów nakazowego wybebeszania wszystkiego co żywe

Link to comment
Share on other sites

[quote name='chris8585']Miałem agresywnego psa. Był to owczarek niemiecki i z całej rodziny tolerował i słuchał wyłącznie mnie. Na resztę rodziny wyłącznie warczał. Problem pojawił się kiedy mało co nie pogryzł mojej siostry. Nie zrobił jej krzywdy, ponieważ w porę interweniowałem ale nie wiem co by się stało jakby mnie tam nie było. Nie chciałem go uśpić i szukałem innego rozwiązania.
I znalazłem !
Dałem kilka ogłoszeń i w końcu pojawił się pewien Pan, który potrzebował takiego psa do ochrony gospodarstwa w nocy. I na koniec puenta. Po kilku latach, przejeżdżałem przez miejscowość w którym zostawiłem mojego pieska. Odwiedziłem właściciela i okazało się że Szarik biega sobie po zagrodzie. Kiedy jednak mnie zobaczył – zawarczał na mnie. Chyba był zły że go oddałem :)[/QUOTE]

Przy dużym psie, który może mieszkać na zewnątrz i stróżuje, to fajne rozwiązanie i na pewno wtedy wzięłabym takie pod uwagę.
Tyle że 8-kilogramowego psa, który w ogóle nie reaguje na obcych wchodzących do mieszkania/na teren, nikt nie weźmie do stróżowania ;)

[quote name='Psiakowa']ZAWSZE jest jakieś rozwiązanie. ZAWSZE znajdzie się rozwiązanie lepsze niż uśpienie psa. Jeśli pies był agresywny, a ty go wzięłaś i świadomie zdecydowałaś się na borykanie się z problemem, to nie rozumiem dlaczego to się skończyło w ten sposób. Rozumiem, że może nie miałaś pieniędzy, że rodzice nie mieli pieniędzy, ale mając 17 lat mogłaś sama poszukać kogoś, bo moim zdaniem naprawdę warto. Jakby się nie udało - trudno. I nie sądzę, że natrafiłabyś na samych kolczatkowych ludzi, nie sądzę, żeby NIKT w Warszawie nie miał takiej wiedzy, żeby Tobie pomóc. Chociaż oczywiście mogło być tak, że to faktycznie było coś neurologicznego, a ja nie oceniłam sytuacji dobrze, bo w końcu jej na żywo nie widziałam i rozumiem, że wtedy mogła byś być zła, że wydałaś tyle kasy na nic.
Ja wtedy uśpiłabym psa, ale zrobiłabym to z czystym sumieniem, wiedząc, że naprawdę NIC się nie da zrobić. A w momencie, kiedy dostęp do behawiorystów miałaś, tyle że do mniejszej ilości i utrudniony, to serio tego nie rozumiem.
I u ciebie nikt na niego nie podniósł reki, nie wiesz, jak było wcześniej - mógł być bity, mógł być psem łańcuchowym - o socjalizacji to już nawet nie wspomnę - więc coś co się stało wcześniej mogło spowodować takie zachowania, bo nie znałaś psa od początku.[/QUOTE]

Jeśli myślisz, że ZAWSZE jest rozwiązanie lepsze od uśpienia, to albo masz 15 lat i nie wiesz nic o życiu, albo należysz do przerażających idealistów, którzy rzucającego się na każdego wielkiego bezpańskiego psa trzymaliby w klatce metr na metr w schronisku, bez szans na adopcję przez x lat - byle tylko go nie uśpić.
Pies chodząc po ulicy na mrozie 20 stopni nie miał na czole kartki "jestem agresywny i pogryzę 30 osób" :) więc rozumiem, że każdy biorąc małego pieska z ulicy, musi być przygotowany na jeżdżenie po Polsce w poszukiwaniu neurologów i behawiorystów. Rozumiem też, że lepiej by było, gdyby pies został na tej ulicy i zamarzł/wpadł pod samochód/został złapany przez hycla i wywieziony do schroniska w Ostrowi, do której nigdy by nie dotarł, bo 90% psów wywożonych z mojego miasta nigdy do tego schroniska nie dojeżdżało, więc jak to często bywa, po wzięciu kasy przez hycla od gminy, dostawały po drodze siekierą przez łeb. Będę miała to na uwadze zanim wezmę z ulicy kolejnego psa :D czyli pewnie już nigdy się nie zdecyduję ;) Pies pierwszy rok czy półtora mieszkał u mojej rodziny, tam też nikt go nie bił, za to były pierwsze pogryzienia. Rozumiem że moja głupota, że go od nich zabrałam - mogłam pozwolić żeby został i gryzł ludzi, bo nie był tam odpowiednio dopilnowany, albo żeby np. jak zostaną pogryzieni, wywieźli go na wieś czy oddali byle gdzie :)
Ty chyba w ogóle nie przeczytałaś tego wątku, tylko rzuciłaś okiem na pierwszy post - bo wiedziałabyś, że pies na pewno był bity zanim zabrałam go z ulicy. Był na pewno kopany, bity jakimś narzędziem, bo żaden pies niemaltretowany czy tylko lekko kopnięty, nie reaguje na majtnięcie nogą w powietrzu czy wieszak w ręce właściciela wyciem i szczaniem pod siebie.
I serio, ile Ty masz lat? Bo kompletnie nie ogarniasz jak wyglądała kwestia behawiorystów, szkolenia, dostępu do informacji, etc. w Polsce 10-12 lat temu. Internet w domu miał mało kto - u mnie w klasie może z 5 osób. Dogomania właściwie raczkowała; nie było zatrzęsienia for internetowych, portali, behawiorystów, szkoleniowców, zoosychologów tak jak od kilku lat. W ogóle słowo "behawiorysta" było egzotyczne :megagrin: Mieszkając na zadupiu i nie mając jak pojechać z psem do większego miasta, mogłaś iść z psem co najwyżej do weterynarza "od krów" i spytać co sądzi. Owszem, byłam z psem u kilku, każdy mi powiedział, że nie ma możliwości diagnozowania psa, że nie wygląda to na dominację, że może jakiś guz mózgu, a jeden poradził mi zwyczajnie zlać psa kablem :) I nie wiem, czego nie rozumiesz w stwierdzeniu "nie mieć pieniędzy" - skoro piszę, że do szkoleniowca musiałabym wyjechać do W-wy 100 km, oczywiście autobusem - z nieobliczalnym psem :D (sam dojazd plus bilety miejskie to 40-50 zł), i za tą konsultację jeszcze zapłacić - tyle że czym, bo ja z kieszonkowego i kasy "na urodziny" tudzież "na święta" musiałam utrzymywać swoje psy, nakarmić, mieć na weta, szczepienia, itd. Chcialabym mieć tego psa teraz, nawet mając 15 lat i będąc bez kasy, bo mogłabym wejść na dogo, popytać o szkoleniowców, nawet amatorów z doświadczeniem, czy nie mogliby mi pomóc, a kasę wyżebrać tutaj na PsachWPotrzebie. Wtedy tego po prostu NIE BYŁO. Miałaś tak jak mówię, kilka książek z poradami "jak dbać o pieska" na półce w księgarni, i kilku weterynarzy od krów. Koniec pola do popisu ;)
Właściwie to mogłam po prostu zgodzić się z rodzicami i psa oddać byle gdzie, niech kogoś pogryzie i dostanie za to kijem i wywiozą go do lasu, albo odwrotnie, niech pogryzie poważnie jakieś dziecko ;) ważne, że piesek by żył :) nieważne ile i jak. Ewentualnie w ogóle mogłam zostawić go na ulicy, gdzie błąkał się na mrozie od kilku tygodni, i był bliski zamarznięcia. Wtedy pewnie uważałabyś, że podjęłam dobrą decyzję :) tudzież nie była ona moja, ani pies mój, więc też nie moja wina :)
Naprawdę, mniej Animal Planet, a więcej doświadczenia i polskich realiów, bo mając pieska jeszcze mniejszego niż mój agresor, który fika tylko do psów i przechodniów, nie masz w ogóle możliwości ogarnąć co to jest pies, który gryzie na serio i jak wygląda życie z nim, ani tym bardziej co mogłaś zrobić z tym 10 lat temu na zadupiu, bez kasy, auta i czyjejkolwiek pomocy ;) Osoby, które są na tym forum i miały tego typu agresora, jakoś się nie dziwiły, a trochę już się ich wypowiedziało i na tym wątku, i na innych, kiedy o tym psie pisałam.

Jeśli jednak masz niewyżyte ambicje doradzać przez internet o psiej agresji, to serio, są tu wątki nowsze niż sprzed 7 lat, i nie traktujące o psach, które nie żyją od lat 10-ciu. Sam takt nakazywałby przemilczeć sytuację, kiedy czyjś kochany mimo wszystko pies (bo psa trzeba kochać, żeby kilka lat żyć z nim w każdej chwili gotowym na jego atak i nie podnosić na niego ręki nawet jak leje się z Ciebie krew) nie żyje, i wiadomo że uśpienie nie było decyzją z dnia na dzień ani łatwą - a nie po 10 latach wytykać komuś, że będąc dzieciakiem mógł stanąć na uszach, okraść sklep i jechać autostopem, żeby szukać po Warszawie behawiorystów, którzy wtedy w ogóle nie istnieli. Rozumiem, że chcesz zabłysnąć, ale sorry, wywlekanie takich rzeczy i wkręcanie komuś poczucia winy za naprawdę agresywnego psa, który zrobił kilku osobom krzywdę, jest po prostu żenujące.

Link to comment
Share on other sites

Martens - ale co Ty tutaj wymienisz Animal Planet... w każdym odcinku straży dla zwierząt kilka przypadków dostaje witaminę M na wstępie po pierwszych testach behaviorystycznych. To u nas jest jakas chora ideologia ratowania za wszelką cenę i kasę wszystkiego co się rusza bez względu na cierpienie zwierzaka w stanie przedagonalnym, czy realne zagrożenie życia i zdrowia całego otoczenia.
Już dziś widzę kolejny wątek z tym świętym ZAWSZE.... i coraz bardziej się zastanawiam w jakim świecie żyjemy

Link to comment
Share on other sites

Faktycznie, tam po burknięciu wygłodzonego bezdomniaka na sztuczną rękę w misce z jedzeniem ów piesek idzie do chłodni :roll: Gdybym mieszkała w Stanach, po pierwszej akcji, kiedy omawiany tu pies pogryzł dziecko na kilka szwów, moja rodzinka zapłaciłaby solidną karę, a on poszedłby pod igłę...

W Polsce faktycznie, znajdą się stada oszołomów, które ratują i szykują do adopcji dużego psa, który wyrwał dziecku pół twarzy - nawet tu na forum, więc myślę, że Psiakowa się na dogomanii odnajdzie ;) Tak jeszcze wracając do jej wypowiedzi - że może byłabym zła, gdybym pojechała do szkoleniowca i by nie pomogło, bo to problem neurologiczny i kasa w błoto - litości, zła? Ja bym tą kasę wydała z radością, i nawet jeśli nic by nie dała, to zawsze miałabym uczucie, że zrobiłam coś jeszcze - tylko najpierw musiałabym kasę MIEĆ. Niestety dzieciom z ery, w której normą jest dla nich laptop z kamerką i york, nie śni się, że można nie mieć na coś kasy, a psa utrzymywać z kieszonkowego, i często gęsto uwijać się i dorabiać, prosić dalszą rodzinę o forsę, bo np. na weta nie starcza. Jednorazowa wycieczka do specjalisty to byłyby na tamte czasy 2 miesiące utrzymania moich psów ;)

Link to comment
Share on other sites

I pytanie ile ta jedna wizyta by pomogła?....
Wogóle nie powinnas mieć wyrzutów sumienia - ani wtedy ani teraz. Moja babcia św zawsze powtarzała że kochac trzeba mądrze. Ja to nieco rozwinęłam na inaczej znaczy kochac mądrze zwierzęta a inaczej ludzi. I ta miłoć nie oznacza ślepego utrzymywaniu przy życiu za wszelką cenę. Bo często największą pomocą jest właśnie pomóc odejść z godnością i bez bólu. Pozwolić odejść...
Sama podejmowałam lata świetlne temu decyzję ... pies niemal 20 letni, ślepy, głuchy, maący problem z poruszaniem się. Zjedzony przez nowotwór jak sito... po kazdym jedzeniu (papka drobno zmielona i rozgotowana) płakał z bólu. Można było nadal robić WSZYSTKO... ale czy robilibyśmy to dla niego czy z czystego egoizmu? Ostatnia rzecz jaką można było dla niego zrobić to była ta decyzja. Choć serce mi wtedy pękło i rozpadło się na milion kawaleczków. Teraz parzę na Brutka jak śpi słodko na mojej poduszce mokry po spacerze i wiem, ze przyjdzie kiedyś taki czas ze będe musiała ponownie podejmować decyzję. Trudne ale... tak będzie lepiej dla niego. Ostatnią rzeczą jaką mogłabym zrobić to pozwolić mu bezsensownie cierpieć w imię mojego egoizmu. I to jest włąśnie chyba to "kochać mądrze"

Link to comment
Share on other sites

isabelle301, ja w zeszłym roku usypiałam chorą na nowotwór 13-letnią sukę. Od diagnozy żyła pół roku, większość czasu czuła się dobrze, ale co jakiś czas miewała 2-3 dni, kiedy nie chodziła i jechała na kroplówkach. Uśpiłam ją prawdopodobnie w dniu, kiedy guz pękł i doszlo do krwotoku wewnętrznego, bo zwyczajnie się przewróciła, osłabła, nie mogła wstać.
Po diagnozie też miałam długo rozterki, co robić. Suka 13 lat, spora, więc wiek dość podeszły. Guz 10 cm na otrzewnej, rozsiany, bo obok już liczne małe zmiany. Do operacji się to nie kwalifikowało, najwyżej do radioterapii, czyli musiałabym tą ledwo zipiącą sukę targać 100 km na każdy zabieg naświetlania do W-wy i wciągać do kliniki, której panicznie się bała od momentu sterylizacji. Z wetką podjęłyśmy decyzję, że leczymy paliatywnie, w razie gorszego samopoczucia dostawała kroplówki, w domu miałam w razie czego zastrzyki przeciwbólowe. Może z radioterapią pożyłaby kilka miesięcy dłużej - a może organizm wykończyłby się jeszcze szybciej wskutek stresu (nowotwór zresztą "ruszył z kopyta", kiedy suka była po sylwestrowym petardowym stresie). Dla mnie to była mądra miłość. Stać by mnie teraz było i na chemioterapię, i inne bajery - tylko dla kogo by to było, dla mnie czy dla suki? Przeżyła ostatnie miesiące w domu, bez niepotrzebnych stresujących zabiegów, w znanym otoczeniu, rozpieszczana - sama chciałabym tak umierać, odchodząc już od tematu psów, bo to co się robi teraz starym ludziom w stanie terminalnym, wożąc ich na siłę po szpitalach, kłując, krojąc i stresując, zamiast dać im godnie odejść w domu wśród bliskich, to po prostu okrucieństwo.

Psiakowa, jak spojrzałaś w końcu po mojej prośbie o sprawdzenie daty wątku, to zauważyłaś zapewne, że ja o tą opinię pytałam 7 LAT TEMU. Teraz opinie nie są mi jakoś wybitnie potrzebne, bo otrzymałam ich dość od specjalistów w dziedzinie szkolenia i weterynarii, żeby mieć na ten temat własną. Temat śmierci, a już szczególnie uśpienia czyjegoś psa jest na tyle delikatny, że wypada się 10 razy zastanowić, zanim rzuci się kamieniem w kogoś kto rzeczywiście kochał psa, starał się i tego psa opłakiwał. Nie napisałaś mi NIC konstruktywnego, tylko stek bzdur. Napisałaś, że mogłam jeździć po specjalistach, kiedy jak krowie na rowie wyjaśniałam, że nie miałam na to pieniędzy, wsparcia rodziców nawet takiego, żeby mnie gdziekolwiek zawieźli, a "behawiorysta" to w 2002 czy 2004 roku w Polsce była jakaś chińska potrawa. Opisałam na wątku klasykę objawów agresji na tle padaczkowym, dosłownie książkowy przykład z Dodmana (wiesz w ogóle kto to jest?) - a Ty mi pierniczysz, że może pies "miał nieodpowiednią relację z właścicielem". Piszę x razy na wątku, że pies wył i szczał na widok wieszaka w czyjejś ręce albo majtnięcia nogą w powietrzu - a Ty mi na to za chwilę, że "może u poprzedniego właściciela był bity". Nie MOŻE, tylko NA PEWNO, i nie mam wątpliwości, że to przyczyniło się w dużej mierze, jak nie całkowicie do jego stanu. Pytanie tylko, co to zmienia w kwestii, że pies był niebezpieczny dla otoczenia i uniemożliwiał normalne funkcjonowanie domownikom i to przez 3 LATA, zanim podjęto decyzję o uśpieniu?
Naprawdę, idź się bulwersować ludźmi, którzy chcą oddać psa, bo sika i gryzie meble, albo walą po łbie, bo warknął przy misce; nie brak tu takich. Ten pies to naprawdę nie Twój level wiedzy i obyś nigdy na takiego nie trafiła.

Link to comment
Share on other sites

  • 2 years later...
  • 2 weeks later...

Z Cesarem Millanem? Serio? Ten gość doszukuje się w każdym przypadku dominacji psa, więc próbowałby tylko sprowadzić psa na niższy poziom a potem, zdziwiony że pies dalej reaguje agresją (co by mnie wcale nie zdziwiło bo niby czemu pies ma się podporządkować obcemu facetowi, totalnie ignorującemu sygnały uspokajające wysyłane przez psa?) stwierdził że przypadek jest beznadziejny... A poza tym, nelebesTy masz na avku jakieś małe, futrzaste coś (kompletnie się na tego typu rasach nie znam i ich zbytnio nie odróżniam) więc podejrzewam że jeżeli posiadasz psa, to jakiegoś w tym typie. no i fajnie. A ja mam na avku swoją amstaffkę. Ponad 25 kilo żywej wagi, pary ma tyle co czołg i mocny chwyt w szczęce. I co bym miała zrobić jeśli nagle zaczęłaby się na mnie rzucać, lub broń boże, na moje dziecko? Raczej nie czekałabym aż 10 behawiorysta powie mi coś konstruktywnego bo zwyczajnie bałabym się o swoją rodzinę!

  • Downvote 1
Link to comment
Share on other sites

  • 6 months later...

Dlatego najlepiej uśpić, tak?
Przepraszam bardzo, ale wnioskujesz, jaka jest moja wiedza o psach i ich zachowaniu po moim zdjęciu profilowym? HAHA 
Pies to pies, jesteś w błędzie że jestem posiadaczem zwierzęcia w tym typie. Z resztą, nie ma to nic do rzeczy. 
Cesar Millan jednak chyba musi coś wiedzieć o psach, skoro pomógł tylu ludziom i ich psom, często skazanym na śmierć przez innych behawiorystów.

Twój pies, jak sama piszesz ma "lekkie problemy behawioralne" więc jeśli nie jesteś w stanie wychować prawidłowo własnej amstaffki ważącej 25 kilo, która może stanowić duże zagrożenie, to może dla bezpieczeństwa innych ludzi powinnaś się zastanowić nad takim małym futrzastym czymś?

  • Downvote 1
Link to comment
Share on other sites

  • 5 months later...

Widzę, że masz ogromne problemy w czytaniu ze zrozumieniem, radzę wrócić do podstawówki bo to wiedza ze szkoły na tym poziomie...

Nigdzie nie napisałam że oceniam Twoją wiedzę o psach na podstawie Twojego avatara, na jego podstawie natomiast podejrzewam że masz małego psa.

Podobnie nigdzie nie napisałam że moja Roxana ma problemy behawioralne, jeśli tak twierdzisz to pokaż mi, gdzie?

A co Cesara Millana - nie wiem jak można uważać za autorytet kogoś, kto opiera się na teorii obalonej przez samego jej twórcę... 

Link to comment
Share on other sites

  • 6 years later...

Odkopuje bardzo stary wątek ale po prostu wydaje mi się, że ten temat pasuję do mojej historii. 
Nawet nie liczę, że ktoś tu zajrzy i odpowie ale muszę się po prostu wygadać.

Dziś musiałem uśpić swojego 14letniego przyjaciela. Niestety nastąpiło to nie z powodu choroby, a jego zaburzeń psychicznych, z którymi już nie byłem w stanie sobie poradzić. Pies "rasy mieszanej", 8kg wagi. 

Stefan, bo tak się wabił, od zawsze stwarzał problemy. Potrafił nagle kogoś zaatakować i ugryźć.  Miał również stwierdzony przez behawiorystę bardzo duży lęk separacyjny. Dlatego też zabierałem go wszędzie gdzie mogłem. Chodził ze mną do pracy przez ostatnich 10 lat. Pilnowałem go na każdym kroku by nie doprowadzić do sytuacji jakiegoś "konfliktu" z innym człowiekiem. Od kilku lat Stefan był również leczony lekami psychotropowymi (na zalecenie behawiorysty) i faktycznie były efekty. Był dużo spokojniejszy i ataki agresji były już naprawdę rzadkie.

Niestety 2 dni temu wydarzyło się przykra sprawa. Mój 4 letni syn, podczas zabawy wpadł na Stefana i przewrócił się głowom blisko jego pyska. Po prostu chwila mojego niedopilnowania 😞 Ten niestety ugryzł go mocno w ucho i spędziliśmy 8 godzin na SORZE czego efektem było 8 szwów 😞 Syn bardzo się wycierpiał bo nie buło tez jak dobrze znieczulić tego miejsca. Na szczęście jest szansa, że w przyszłości nie będzie większego śladu po tej ranie.

Wtedy zapadła decyzja, że musimy się już pożegnać. Zwłaszcza, że w ciągu 2 tygodni na świat przyjdzie drugie dziecko. Jestem pewny na 100%, że żeby nie ta sytuacja z uchem to bym nie podjął tego kroku. Myślałem, że jestem w stanie wszystko przewidzieć i zapanować w porę nad niechcianym kontaktem domownika z psem. 

Opcje miałem dwie. Uśpienie lub oddanie do schroniska. Ta druga oznaczałaby skazanie Stefana na dożywotni pobyt w klatce.... i to jeszcze przy tym jego lęku separacyjnym. Niestety nie było również szans znalezienie mu domu zastępczego.

Uwierzcie mi, ze zrobiłem wszystko co w mojej mocy by do tego nie doszło. Właściwie przez 14 lat moje / nasze życie było ustawiane pod Stefanka. Byłem pewien, że nigdy nie podejmę takiej decyzji... jednak po prostu musiałem. Nie potrafiłbym po tej sytuacji wyluzować się w domu chociaż na chwilę. Wiedząc, ze energiczny synek biega po domu i znowu może dojść do nieszczęśliwego wypadku.

Płaczę od 2 dni, od momentu gdy podjąłem tą decyzję.  Mam cholerne wyrzuty sumienia. Wiem, że to nie był skrajnie agresywny pies ale po prostu nieobliczalny. Mój synek po tej akcji już na drugi dzień chciał się ponownie do niego przytulać (oczywiście jak zawsze przy mojej kontroli). 

Nie wiem czy sobie kiedyś wybaczę co zrobiłem. Zadbałem by proces eutanazji był dla Stefana jak najmniej stresujący i oczywiście bezbolesny. Pewnie nie udało mi się go odstresować gdyż płakałem przez całą tą procedurę, po prostu nie umiałem się powstrzymać. 

Nie szukam pocieszenia, czy akceptacji mojej decyzji. Pewnie ciężko na taką liczyć skoro mimo swojego wieku, pies był zdrowy, a ja pozbawiłem go życia. Po prostu musiałem to z siebie wyrzucić. 

Synek jeszcze nie wie, że nie ma już z nami Stefana. Dopiero będę za chwilę wracał z pracy i jak zawsze Stefan powinien wrócić w tym momencie ze mną. Na pewno będzie pytał... a ja wtedy zapewne nie powstrzymam się od łez...

Link to comment
Share on other sites

Join the conversation

You can post now and register later. If you have an account, sign in now to post with your account.

Guest
Reply to this topic...

×   Pasted as rich text.   Paste as plain text instead

  Only 75 emoji are allowed.

×   Your link has been automatically embedded.   Display as a link instead

×   Your previous content has been restored.   Clear editor

×   You cannot paste images directly. Upload or insert images from URL.

×
×
  • Create New...