Jump to content
Dogomania

Stan zdrowia bardzo starych psów


Tree

Recommended Posts

Ech, czytam to i to wszystko wraca. Stary pies, kochany pies, pies mniej energiczny, a przez to mniej problemowy, ale też i bardziej schorowany.

Musiałam uśpić mojego Syneczka, nawet pan weterynarz płakał, a jak wiozłam już nieżywego zawiniętego w prześcieradło na cmentarz dla psów, to go tuliłam jak niemowlę.

 

Dopiero wtedy po raz pierwszy od pół roku wreszcie się wyspałam, przez kolejne kilka miesięcy odżywałam, nie musiałam pędzić do domu na złamanie karku, żeby podać psu leki, wyprowadzić na spacer i mogłam iść do tzw. normalnej pracy. Tęsknię za nim potwornie, to był mój kochany Syneczek i bardzo, bardzo trudno było mi się z nim rozstać i teraz z perspektywy czasu uważam, że zbyt długo go męczyłam, powinnam była uśpić go kilka miesięcy wcześniej.

Cieszyłam się z każdego kilkugodzinnego okresu bez biegunki, bez posikiwania, bez powłóczenia łapą. Każda złotówka szła na Vetmedin, drogą karmę, badania okresowe i petsittera, który przychodził podać psu leki i wyprowadzić go na spacer, gdy ja miałam więcej zajęć i przerwa między spacerami byłaby zbyt długa.

Lachs na szczęście nie miał cukrzycy, bo tego już bym nie przeżyła; patrzyłam z podziwem na koleżankę, która swoją kilkunastoletnią suczkę z cukrzycą samodzielnie oporządzała, badała poziom glukozy, podawała insulinę, latała co rusz do weterynarza i wycierała plamy moczu w mieszkaniu.

 

Lachs też już porządnie popuszczał, ale to nie zwieracz był winien, tylko leki moczopędne, które musiał przyjmować ze względu na chore serce i zbierający się w otrzewnej płyn.

 

Zdarzało mu się zasłabnąć, raz nie mógł w ogóle się podnieść i dopiero Encorton postawił go na nogi.

 

Do końca życia był moją kochaną iskierką, promyczkiem, uwielbiał jeść i gonić kaczki i koty. :) Adoptowałam go ze schroniska, gdy miał około sześciu lat.

Powiem wam, że opieka nad starszym i niepełnosprawnym psem otworzyła mi oczy. Na ludzką starość i niepełnosprawność. Serio. Jak zobaczyłam, ile pieniędzy wydawałam na jego leczenie, diagnostykę i opiekuna, to nie zazdroszczę starszym ludziom, którzy muszą kupować drogie leki... Ja zawsze mogłam pożyczyć od rodziców, a ile osób nie ma od kogo?

Jak mój pies zaczął mieć problemy z chodzeniem, to po raz pierwszy w życiu zwróciłam uwagę na to, ile schodów musi codziennie pokonywać i jak wysokie są niektóre krawężniki. Ile wind przy kładkach nie działa! Jak nieprzyjazne osobom na wózkach czy poruszających się z trudem było wiele tramwajów i autobusów! Teraz są niskopodłogowe i tych wysokopodłogowych jest coraz mniej, ale jeszcze kilka lat temu... Ciężko było go wnosić do ciasnego, wysokiego tramwaju, oj, ciężko. Nie chcę sobie wyobrażać, ile czasu matka z wózkiem dziecięcym musi czekać, aż przyjedzie pojazd dostosowany do takich potrzeb...

 

No i standard - nie w pełni przespane noce, wnoszenie po schodach (schodzić dawał radę), zamarcie życia towarzyskiego (- Idziesz z nami? - Nie mogę, muszę podać psu leki i wyprowadzać go na siku, a petsitter ma dziś wolne), niezrozumienie otoczenia ("tyle płacisz za leki? Dzieci w Afryce nie mają co jeść!"), potworne, przepotworne zmęczenie, i ciągłe zamartwianie się, gdy musiałam zostawić go w domu samego na dłużej.

 

Ale każdy lepszy dzień, kiedy Lachs biegał, jadł i nie miał biegunki, przychodził się przytulić i z przyjemnością przyjmował głaski i drapanie, jego pełne miłości spojrzenie - te elementy codzienności dzielonej ze starym psem były wielką nagrodą za codzienny (conocny) trud.

 

Pozdrawiam wszystkich dzielących swe życie z psimi staruszkami.

 

 

 

Link to comment
Share on other sites

dobermania, świetny post i piękny. taka jest opieka nad starsza istotą, jakiegokolwiek gatunku.

jakże daleko od pewnej pani z mojego osiedla (stolica państwa europejskiego, XXI w, zaznaczam), ktorej starej, niby ukochanej suni - "nic już nie pomoże, bo stara". więc np - zero leków wspomagających serce w kiepskim stanie (ledwo łazi!), a guz jak psu pekł, to sam "sobie go oczyścił". guzy na sutkach conajmniej 3.

zaznaczam, że ledwo dyszący psiak, głuchawy, z kiepskim węchem został przeze mnie ściągnięty ze skrzyżowania, bo mu sie pomerdało wszystko i potuptał spod domu przed siebie. "prosze pani, ona nigdy na smyczy nie chodziła, zawsze się słuchała, na chwile tylko do domu poszłam". ta pani też nie jest najmłodsza, ciekawe, czy do kardiologa poleci, jak jej pikawa siądzie, czy stwierdzi, że i tak już jest stara, więc nie ma co.

Link to comment
Share on other sites

To niepokojące, może ta pani nie ma pieniędzy i wiedzy?

Może da się jej (jej psu) pomóc, np. poprzez jakąś fundację załatwiając taniej usunięcie guzów? Np. fundacja Kastor czy Pod Jednym Dachem załatwia kastracje dla zwierząt osób niezamożnych.

Może można znaleźć taką, która chociaż częściowo sfinansuje diagnostykę, leki i zabiegi dla suczki, a resztę się tu uzbiera przez bazarki?

 

Czasem okazuje się, że ludzie po prostu z niewiedzy nie leczą starych psów i okazuje się, że łeb wcale nie zakuty, tylko zakorzeniony w ubiegłym wieku ("paaani, kiedyś to psu się kulkę w łeb dawało, jak już nie mógł chodzić, u mojej babci to wszystkie jak nie same zdychały, to je coś przejechało..." :-/) i można coś tam wytłumaczyć.

A w skrajnych przypadkach można zawsze wezwać Straż dla Zwierząt, ale wtedy pies do schroniska pojedzie, a to nie zawsze mniejsze zło...

Z tą panią nie da się porozmawiać? Może o pieniądze chodzi? Ja, jak już ledwo mi starczało na leki, diagnostykę i karmę, zbierałam tu na bazarkach przez AFN. Może temu psu jednak da się pomóc... Nie może tak zostać z tymi guzami...

Link to comment
Share on other sites

O ‎2016‎-‎02‎-‎26o23:14, Dobermania napisał:

 

No i standard - nie w pełni przespane noce, wnoszenie po schodach (schodzić dawał radę), zamarcie życia towarzyskiego (- Idziesz z nami? - Nie mogę, muszę podać psu leki i wyprowadzać go na siku, a petsitter ma dziś wolne), niezrozumienie otoczenia ("tyle płacisz za leki? Dzieci w Afryce nie mają co jeść!"), potworne, przepotworne zmęczenie, i ciągłe zamartwianie się, gdy musiałam zostawić go w domu samego na dłużej.

 

Sedno. Nic dodać nic ująć.

Co do sąsiadki sleepingbyday, ze starszymi ludźmi jest inaczej i trudniej. Oni żyją starymi czasami, odczuwam to codziennie w domu. Mieszkam w jednym domu w wielopokoleniowej rodzinie, babcia rodzice i my dzieci. Babcię pozostawię bez komentarza ale rodzice choć nie tacy najstarsi czego mieli nauczyć się od swoich rodziców? jak mieli się uczyć wrażliwości, od kogo skoro dziadkowie żyli właśnie w czasach kiedy staremu psu waliło się łopatą przez łeb i zakopywało w ogrodzie. Ileż to razy słyszałam, że tego mojego Bobka już dawno uspać trzeba, męczy się tylko...i te żałosne kręcenie głowami. Temat rzeka!

Tej babce pewnie nie łatwo jest wytłumaczyć, ale fakt można wspomóc się jakąś organizacją, pies z tego co opisujesz cierpi. Otwarte lejące się guzy to jest niewyobrażalny ból.

Link to comment
Share on other sites

No też mi właśnie o to chodzi, że pies nie może chodzić z guzami, przecież nie wiadomo, co to jest! I czy pies nie cierpi...

Wiem, że wielu ludziom, zwłaszcza starszym (choć to nie reguła) trudno się tłumaczy i walka z ich opiniami i schematami działań ("Stary? To łopatą w łeb", "Chory? A po co do weterynarza, to kosztuje - SAM ZDECHNIE [Boże, ileż razy ja musiałam błagać, żeby ludzie z ciężko chorym psem pojechali do weterynarza na uśpienie, bo np. już prawie nie wstawał albo inny już nie przyjmował pokarmów i potem okazywało się, że miał w jakie brzusznej wielki guz...], "Nie rusza się? A to trudno, niech sobie powoli umiera, to takie NATURALNE, ja nie będę go usypiać, TO TAKIE NIELUDZKIE, niech on tak jak w przyrodzie sobie sam powolutku zaśnie", "każda suka powinna miej co najmniej raz w życiu młode", "psów nie wolno kastrować, ONE TO CZUJĄ I WIDZĄ, ŻE COŚ Z NIMI NIE TAK i że nie są już takie męskie", ba, słyszałam nawet "inne psy będą się z niego śmiały" [sic]). A dodam, że to wcale nie działo się na wsi! Bo tu i na innych forach często widzę opinie typu "a bo na polskich wsiach to wiadomo, jak jest, brud, smród, ciemnogród, zwierzę to rzecz", a powyższe przykłady pochodzą z Warszawy! I to nie są ludzie urodzeni w 1910 roku! W skrajnych wypadkach już naprawdę chciałam anonimowo dzwonić po Straż dla Zwierząt, choć to byli moi krewni, ale nie słuchali próśb o zawiezienie psa na uśpienie (mieszaniec bernardyna, 13 lat, już prawie nie wstawała) - może w przypadku tej pani tak trzeba zrobić?

Wiem, wiem, nie ma "mniejszego zła", zło jest zawsze złem, ale może tylko odebranie jej psa umożliwi jego diagnozowanie i leczenie? A może okaże się, że to nowotwór złośliwy?

Czy z tą kobietą można rozmawiać? Może - tak jak pisałam - chodzi i pieniądze i jeśliby uzbierać pieniądze przez jakąś fundację, która opłaciłaby fakturę u weterynarza, to pies miałby szansę zostać zbadany i leczony? I okazałoby się, że nie ma problemu z zajęciem się psem.

Powiem Wam, że ja nie mogę tak patrzeć na te smętne staruszki z guzami, problemami z chodzeniem, wychudzone, tylko z brzuchem spuchniętym jak u kasztaniaka i zawsze zastanawiam się, czy podejść do właściciela przyczepionego do drugiego końca smyczy i spytać, czy bada psa.

A jak wiem, że pies jest nieleczony lub po prostu zbyt rzadko wożony do weterynarza, to biję się z myślami i zastanawiam się, gdzie przebiega granica między narzucaniem się, wtrącaniem w nieswoje sprawy a pomaganiem psu w potrzebie...

Link to comment
Share on other sites

O 28.02.2016o10:56, Dobermania napisał:

To niepokojące, może ta pani nie ma pieniędzy i wiedzy?

Może da się jej (jej psu) pomóc, np. poprzez jakąś fundację załatwiając taniej usunięcie guzów? Np. fundacja Kastor czy Pod Jednym Dachem załatwia kastracje dla zwierząt osób niezamożnych.

Może można znaleźć taką, która chociaż częściowo sfinansuje diagnostykę, leki i zabiegi dla suczki, a resztę się tu uzbiera przez bazarki?

 

Czasem okazuje się, że ludzie po prostu z niewiedzy nie leczą starych psów i okazuje się, że łeb wcale nie zakuty, tylko zakorzeniony w ubiegłym wieku ("paaani, kiedyś to psu się kulkę w łeb dawało, jak już nie mógł chodzić, u mojej babci to wszystkie jak nie same zdychały, to je coś przejechało..." :-/) i można coś tam wytłumaczyć.

A w skrajnych przypadkach można zawsze wezwać Straż dla Zwierząt, ale wtedy pies do schroniska pojedzie, a to nie zawsze mniejsze zło...

Z tą panią nie da się porozmawiać? Może o pieniądze chodzi? Ja, jak już ledwo mi starczało na leki, diagnostykę i karmę, zbierałam tu na bazarkach przez AFN. Może temu psu jednak da się pomóc... Nie może tak zostać z tymi guzami...

 

4 godziny temu, marra napisał:

Sedno. Nic dodać nic ująć.

Co do sąsiadki sleepingbyday, ze starszymi ludźmi jest inaczej i trudniej. Oni żyją starymi czasami, odczuwam to codziennie w domu. Mieszkam w jednym domu w wielopokoleniowej rodzinie, babcia rodzice i my dzieci. Babcię pozostawię bez komentarza ale rodzice choć nie tacy najstarsi czego mieli nauczyć się od swoich rodziców? jak mieli się uczyć wrażliwości, od kogo skoro dziadkowie żyli właśnie w czasach kiedy staremu psu waliło się łopatą przez łeb i zakopywało w ogrodzie. Ileż to razy słyszałam, że tego mojego Bobka już dawno uspać trzeba, męczy się tylko...i te żałosne kręcenie głowami. Temat rzeka!

Tej babce pewnie nie łatwo jest wytłumaczyć, ale fakt można wspomóc się jakąś organizacją, pies z tego co opisujesz cierpi. Otwarte lejące się guzy to jest niewyobrażalny ból.

ja  z nią porozmawiałam oczywiście. To nie jest jakaś zramolała staruszka, owszem, trzeci wiek, ale bez przesady. Sunia jej nawiała, jak odprowadzała do domu shi tzu swojej córki a  ponoć mają dwa szitse- głodem nie przymierają. bogaci nie sa, ale na weta ich stać. po prostu zatrzymali się w XIX wieku w tych sprawach. poleciłam jej taniego i dobrego  weta w kwestii serca, pokazując na moją 13letnią sukę biegajacą dookola i mówiąc - proszę pani, ten pies jest chory na serce - ale bierze leki, wcale nie takie drogie. I proszę, chodzi, bawi się... serca się nei wyleczy, ale psu się będzie lepiej chodziło i oddcyhało.

Guzy - nie są w złym stanie, nie rozpadają się, jkaby było źle, to bym zrobiła interwencję przy pomocy kogoś z patrolu vivy. Mieszka w bloku niedaleko mnie i ja będę się przyglądać. Moim zdaniem psina  ma albo klopot z sercem, albo przerzuty do płuc. Albo i to i to.  jeśli pójdzie do moich wetek (powiedziałam, żeby się powołała), to ogarną na tyle, na ile się da. Natomiast nie odebrałabym suni, która faktycznie nie ma przed soba długiego zycia, ale jest mega z nimi związana. i dobrze traktowana. No,  oprócz tego złego traktowania z głupoty i wstecznictwa. Ale dla mnie sprawa zamknięta nie jest, ja to będę monitorować.

 

Link to comment
Share on other sites

Również nie zabierałabym psiaka w takiej sytuacji, ale bardzo często na ludzi działa tylko interwencja i żeby jakaś organizacja pogoniła do weta. Często później kiedy widzą poprawę stanu zdrowia nagle się budzą. Dziękują weterynarzowi że tak wspaniale zadziałał podając np. przeciwbólowy. No po prostu cud! Mieliśmy takie przypadki w moim gabinecie, przychodzili i dziękowali za pomoc. Jednym z przykładów był kaszel psiaka. Umęczony kaszlem był pies, umęczeni byli ludzie, nie spali w nocy. Pies stary no to pewnie "tak już będzie miał". Po podaniu leków na drugi dzień już była poprawia. No kolejny cud!

Ale fakt ludziska różni są, reguły nie ma. Babka jak będzie widziała że rozmawiasz z nią często, monitorujesz sprawę to też sobie nie będzie folgowała. Dobrze, że czuwasz.

Link to comment
Share on other sites

A taki przykład ciemnogrodu jeszcze mi się przypomniał. Moi sąsiedzi mają dwa psiaki podwórkowe, zwykłe burki. Sąsiadka karmi je gotowanym raz dziennie. Do sąsiadów przychodzi facet który na ich terenie zbudował sobie gołębnik-taki pasjonat. Co robi pan gołębiarz? dokarmia elegancko te dwa psiaki praktycznie codziennie. Pal licho niech dokarmia ale czym? Nooo pączki jak zostaną, a to drożdżówki jak się przeleżą, kości, ostatnio rzucił jakąś ?galaretę? czy czort wie co to było, może nóżki gotował i zostało...

Oczywiście pan gołębiarz psa też ma. Jednak swojej pseudopudlowatej Żabuni absolutnie takie rzeczy to NIE! Ale że to podwórkowe kundle to i wszystko mogą żreć. Próbowałam mu przemówić do rozsądku ale nie dociera żaden argument. Niestety sąsiadka jest też z pokroju tych co ma to gdzieś i co? i nic.

Link to comment
Share on other sites

18 godzin temu, marra napisał:

Również nie zabierałabym psiaka w takiej sytuacji, ale bardzo często na ludzi działa tylko interwencja i żeby jakaś organizacja pogoniła do weta. Często później kiedy widzą poprawę stanu zdrowia nagle się budzą. Dziękują weterynarzowi że tak wspaniale zadziałał podając np. przeciwbólowy. No po prostu cud! Mieliśmy takie przypadki w moim gabinecie, przychodzili i dziękowali za pomoc. Jednym z przykładów był kaszel psiaka. Umęczony kaszlem był pies, umęczeni byli ludzie, nie spali w nocy. Pies stary no to pewnie "tak już będzie miał". Po podaniu leków na drugi dzień już była poprawia. No kolejny cud!

Ale fakt ludziska różni są, reguły nie ma. Babka jak będzie widziała że rozmawiasz z nią często, monitorujesz sprawę to też sobie nie będzie folgowała. Dobrze, że czuwasz.

da się namówić albo nie. cholera wie.

18 godzin temu, marra napisał:

A taki przykład ciemnogrodu jeszcze mi się przypomniał. Moi sąsiedzi mają dwa psiaki podwórkowe, zwykłe burki. Sąsiadka karmi je gotowanym raz dziennie. Do sąsiadów przychodzi facet który na ich terenie zbudował sobie gołębnik-taki pasjonat. Co robi pan gołębiarz? dokarmia elegancko te dwa psiaki praktycznie codziennie. Pal licho niech dokarmia ale czym? Nooo pączki jak zostaną, a to drożdżówki jak się przeleżą, kości, ostatnio rzucił jakąś ?galaretę? czy czort wie co to było, może nóżki gotował i zostało...

Oczywiście pan gołębiarz psa też ma. Jednak swojej pseudopudlowatej Żabuni absolutnie takie rzeczy to NIE! Ale że to podwórkowe kundle to i wszystko mogą żreć. Próbowałam mu przemówić do rozsądku ale nie dociera żaden argument. Niestety sąsiadka jest też z pokroju tych co ma to gdzieś i co? i nic.

Faktycznie tak bywa, swój wypieszczony to inny gatunek niż burek podwórkowy. Ale z  drugiej strony może nie wie, jak tam z karmieniem i dochodzi do wniosku, że trochę glukozy i tłuszczu z pączka przyda się  psu  ;-)?

Link to comment
Share on other sites

57 minut temu, sleepingbyday napisał:

da się namówić albo nie. cholera wie.

Faktycznie tak bywa, swój wypieszczony to inny gatunek niż burek podwórkowy. Ale z  drugiej strony może nie wie, jak tam z karmieniem i dochodzi do wniosku, że trochę glukozy i tłuszczu z pączka przyda się  psu  ;-)?

 

 

Na pierwszy rzut oka widać, że psom wylewają się te pączki po boczkach więc zdrowy na umyśle człowiek raczej do takich wniosków nie dojdzie :D

Link to comment
Share on other sites

Sleepingbyday - no to dobrze, że będziesz to monitorować. Jasne, rozumiem, że nie zawsze odebranie psa to najlepsze wyjście.

Marra - tak, też uważam, że czasem taka interwencja pogoni delikwenta do weterynarza.

Ja, jak napisałam, nie wiem, gdzie przebiega granica między już przesadą (narzucaniem się i wtrącaniem) a jeszcze konieczną interwencją.

"Oczywiście pan gołębiarz psa też ma. Jednak swojej pseudopudlowatej Żabuni absolutnie takie rzeczy to NIE! Ale że to podwórkowe kundle to i wszystko mogą żreć. Próbowałam mu przemówić do rozsądku ale nie dociera żaden argument. Niestety sąsiadka jest też z pokroju tych co ma to gdzieś i co? i nic" - krew mnie zalewa, jak to czytam, w Warszawie to plaga. W każdej prawie dzielnicy. Swojemu psu takiego g... nie da, żeby się nie pochorował, ale psu sąsiada - owszem.

Znajomi musieli niemal "dyżury" z przyczajenia pod furtką urządzać, bo ktoś wrzucał ich psom kości, no i okazało się, że to nie wcale te niesławne słoiki, które oskarża się, że ze wsi przyjechały i psy trują jak u siebie, tylko baba mieszkająca obok, której "pieska żal było, bo tak smutno patrzy". A opiekunowie potem się dziwili, że pies jeść nie chce, że właściwie to ptaki się żywią nad jego miską - bo piesek się przed furtkę najadał. A jaki taka baba daje przykład wnuczkowi?, którego popycha w wózku przed sobą, gdy zbiera resztki kuchenne, w tym kości i jedzie na spacer z wnusiem, robi obowiązkowy postój przy furtce sąsiadów i "patrz wnusiu, jaki piesek, o, patrz, jak je".

Link to comment
Share on other sites

O 5.03.2016o16:15, Dobermania napisał:

Sleepingbyday - no to dobrze, że będziesz to monitorować. Jasne, rozumiem, że nie zawsze odebranie psa to najlepsze wyjście.

Marra - tak, też uważam, że czasem taka interwencja pogoni delikwenta do weterynarza.

Ja, jak napisałam, nie wiem, gdzie przebiega granica między już przesadą (narzucaniem się i wtrącaniem) a jeszcze konieczną interwencją.

"Oczywiście pan gołębiarz psa też ma. Jednak swojej pseudopudlowatej Żabuni absolutnie takie rzeczy to NIE! Ale że to podwórkowe kundle to i wszystko mogą żreć. Próbowałam mu przemówić do rozsądku ale nie dociera żaden argument. Niestety sąsiadka jest też z pokroju tych co ma to gdzieś i co? i nic" - krew mnie zalewa, jak to czytam, w Warszawie to plaga. W każdej prawie dzielnicy. Swojemu psu takiego g... nie da, żeby się nie pochorował, ale psu sąsiada - owszem.

Znajomi musieli niemal "dyżury" z przyczajenia pod furtką urządzać, bo ktoś wrzucał ich psom kości, no i okazało się, że to nie wcale te niesławne słoiki, które oskarża się, że ze wsi przyjechały i psy trują jak u siebie, tylko baba mieszkająca obok, której "pieska żal było, bo tak smutno patrzy". A opiekunowie potem się dziwili, że pies jeść nie chce, że właściwie to ptaki się żywią nad jego miską - bo piesek się przed furtkę najadał. A jaki taka baba daje przykład wnuczkowi?, którego popycha w wózku przed sobą, gdy zbiera resztki kuchenne, w tym kości i jedzie na spacer z wnusiem, robi obowiązkowy postój przy furtce sąsiadów i "patrz wnusiu, jaki piesek, o, patrz, jak je".

No chyba padnę! Piszesz o mojej sąsiadce czy co?? :D MIałam dokładnie to samo. Pani sąsiadka przechodząc z wnuczkiem na spacerek zapewniała mu super atrakcje w postaci właśnie zatrzymywania się pod moją bramą, oglądania piesków i przy okazji karmienia. Dziecko się oczywiście cieszyło, super 4 psiaki tyle atrakcji i wszystkie tak fajnie sobie jedzą. Raz dwa pani została przezemnie przydybana. Na szczęście poskutkowało za pierwszym razem i pani ograniczyła się tylko do zatrzymywania przed bramą i pokazywania psów. Nie mniej jednak wiecznie mam wiszące reklamówki z żarciem od ludzi dookoła na furtce...to na pewno nie ona. Inni też nam psy chcą dokarmiać na szczęście nikt nie przerzuca bezpośrednio im kości. Biedne burki podwórkowe głodne pewnie cały dzień.

Kiedyś też przyszła babka obca całkowicie do naszej stajni po odbiór obornika, no i te wszystkie psy biegające w koło sztuk 5 u pani wzbudziły litość, bo biedne takie w dodatku jeden bez łapy, drugi stary ledwo chodzi to trzeba koniecznie je uszczęśliwić i najlepiej zrobić to żarciem. Poszła do sklepu kupiła koniom marchewki a psom pasztetową. Myślałam, że ją ubiję dosłownie! Zanim zauważyłam co kobita robi zdążyła nakarmić całe stado. Krzyczę jej żeby natychmiast przestała bo dwa psy ze stada mają okropne biegunki po takich śmieciach. Na prawdę krzyczałam po niej a baba sru im następną porcję na ziemię, z uśmiechem na twarzy stwierdziła że biedne są bardzo a ona tak kocha pieski...krew  mnie zalała. Później opowiadała że też miała pieska ale "trochę go utuczyłam hihihihihi", doprawdy zabawne.

Link to comment
Share on other sites

  • 2 weeks later...

Marra, przykro to czytać, miałam naiwną nadzieję, że szkodliwi sąsiedzi to nie plaga ogólnopolska. ;p

Ja sobie marzę o kolejnym tymczasowiczu, oczywiście biednym staruszku, no ale to musi poczekać na koniec remontu.

 

Chyba wszystkich wywiało przed świętami - dużo pracy nie tylko przy psach, ale i w domu.

Link to comment
Share on other sites

Mój owczarek bardzo sobie chwali taką pogodę, już od jakiegoś czasu ma wyciągnięty ulubiony kocyk przy schodach do domu i wyleguje się tam całymi dniami, to miejsce jest akurat nasłonecznione więc dla starych kości idealnie. Słoneczko o tej porze roku nie jest jeszcze takie mocne więc nawet nie ma ochoty schować się do cienia. Natomiast babuleńka już tylko na siku wychodzi, w tamtym roku miała jeszcze ochotę poleżeć na trawce w tym już nie bardzo. Boi się niestety, nie jest już pewna siebie chyba w żadnym miejscu. Wczoraj chciałam ją wyciągnąć na podwórko na dłużej ale ona jak o 11 przed południem położy się spać to wstaje około 17 dopiero. Wybudzenie ją ze snu sprawia, że kompletnie nie wie co się dzieje, jaka jest pora dnia itd. Ona musi sama wstać. Tak się nauczyła przez moją pracę w tygodniu i taki ma rytm dnia :)

Link to comment
Share on other sites

U nas stan bez zmian, Bogu dzieki.

Nusia 13 lat, Zulka 14 lat, Sonia 16+. Wszystkie w dobrej formie. Tylko Zulka coraz bardziej dziwaczeje. Ale ona od zawsze, odkąd jest u nas ze schroniska w Wieluniu, 9 lat , ma odchyły. Na przykład boi się ... miski z wodą, bardzo ostrożnie pochodzi, skrada się, weźmie łyczka i ucieka. I tak kilka razy.Czasem boi się podejść do miski z jedzeniem - karmiona z ręki je chętnie. Jest pogodna, zdrowa fizycznie (bo psychicznie to nie bardzo, ale nie szkodliwie), ostatnia w naszym domowym stadzie, zawsze przemyka się na końcu, nawet za kotami.

Link to comment
Share on other sites

Malagos rozbawiłaś mnie tym opisem Zulki :) musi być komiczna w tym swoim dziwacznym zachowaniu :)

U nas też raczej bez zmian, Bobkowa demencja się nasila więc też jest już bardzo obłąkana. Dżokowa głowa na szczęście w pełni sprawna :)

Link to comment
Share on other sites

A mojej Finki od wczoraj już nie ma :( 2 dni temu miała znaczne pogorszenie... Znalazłam ją po pracy w kałuży moczu, idąc wcześniej przez zupełnie zasikany przedpokój... Mimo, że moja mama sprzątnęła po niej wcześniej 2 godz. temu. Powiedziałam sobie "dość.." zabrałam do lekarza i po badaniu i rozmowie podpisałam zgodę na eutanazję... Z jednej strony mam ogromne wyrzuty sumienia, że mogłam może zrobić dla niej więcej, ale z drugiej strony też spadł mi ciężar z serca, że zdjęłam z niej ból który by nastąpił... Nieodwracalnie...

Miała 17 lat i 1 miesiąc. I całe życie z nami. Myślę, że dobre życie. I spokojną śmierć przy mnie. Chciałabym zrobić więcej, ale nie umiem cofnąć czasu, a tylko to wróciło bo jej zdrowie i młodość.. Nigdy jej nie zapomnę.

Link to comment
Share on other sites

Amber, bardzo mi przykro :( ściskam mocno. Słów pocieszenia nie mam, bo ich po prostu nie ma w takich sytuacjach. Trzeba czasu, ale nie cofaj się wstecz. Jeśli w tamtym momencie tak postanowiłaś, to znaczy że była to słuszna decyzja.

Link to comment
Share on other sites

Join the conversation

You can post now and register later. If you have an account, sign in now to post with your account.

Guest
Reply to this topic...

×   Pasted as rich text.   Paste as plain text instead

  Only 75 emoji are allowed.

×   Your link has been automatically embedded.   Display as a link instead

×   Your previous content has been restored.   Clear editor

×   You cannot paste images directly. Upload or insert images from URL.

×
×
  • Create New...