Jump to content
Dogomania

niepokolorowanka

Members
  • Posts

    210
  • Joined

  • Last visited

Everything posted by niepokolorowanka

  1. To zdjęcie było robione w sierpniu 2016. Śpij spokojnie kochanie.
  2. Tak długo tu nie zaglądałam. Nie byłam w stanie pisać, że u nas jest trudno, coraz trudniej. Teraz wchodzę i widzę, że ten wątek zamienił się w mogiłę naszych ukochanych psów. Bardzo Wam dziewczyny współczuję i przytulam mocno. Od kilku dni przeżywam to samo, czego wy już doświadczyłyście. Moja ukochana Figusia, moja wspaniała psinka, która była ze mną od 17 lat i 5 miesięcy (odkąd skończyła 2 miesiące), umarła 18 marca o 15:50. Musiałam zgodzić się na eutanazję, żeby nie przeciągać tego, co było już nieuniknione. Ja po prostu nie wierzę, że to się wydarzyło. Nie potrafię tego zaakceptować. Nie potrafię tego zrozumieć. Ciągle analizuję, to co się wydarzyło i co mogłam zrobić inaczej, gdzie zawiodłam. W piątek wieczorem Figa dostała wylewu. Kilka godzin wcześniej wpadła w hipoglikemię, której nie mogłam opanować. Ale nie pojmuję, jak do tego doszło. Tak jak zwykle od kilku tygodniu, zjadła swoją porcję, a po skończeniu jedzenia wstrzyknęłam jej kroplę insuliny. Następny posiłek powinien być za 4 godziny i znowu powinna dostać kroplę lub niepełną kroplę insuliny, żeby cukier utrzymać na właściwym poziomie. Mierzyłam jej cukier na około godzinę przed kolejnym posiłkiem i zawsze był na poziomie 100 - 140 mg/dl. Nie rozumiem, jakim cudem spadł tak szybko, bo to się musiało zacząć już w godzinę, półtorej po posiłku, a ja się zorientowałam dopiero po 2,5 h po posiłku, bo wcześniej do głowy mi nie przyszło, że to hipoglikemia. Po dostaniu odpowiedniej dawki glukozy i jedzenia, cukier nadal się obniżał a Figa miała coraz gorsze symptomy spadku poziomu cukru. Miała cukier 47 mg/dl a zachowywała się, jakby to było 20. Musiałam na siłę wpychać jej glukozę z saszetki do pyszczka, bo nie chciała (nie mogła) sama zlizywać. Wepchałam w nią przynajmniej 10 gram glukozy. W końcu zaczęła dochodzić do siebie. Gdy glukometr pokazał lekko ponad 100 mg/dl uspokoiła się i zasnęła. Po krótkiej drzemce wyszłam z nią na siku. Po jakiejś godzinie zaczęła się zachowywać tak, jak przy wysokim poziomie cukru. Jak go zmierzyłam, miała około 260 mg/dl. W porze kolacji chciałam dać jej posiłek i podać odrobinę insuliny. Ale Figa nie chciała jeść. To mnie bardzo zdziwiło. Ona zawsze przy wysokim cukrze była żarłoczna. Była bardzo pobudzona, chodziła jak opętana, bardzo szybko, co przy jej problemach z utrzymaniem równowagi, kończyło się co chwilę upadkami, musiałam ją przytrzymywać i spowalniać. Podsuwałam jedzenie, ale nie chciała. Pomyślałam, że pewnie chce się jej pić. Podałam jej wodę strzykawką. A potem dałam mikro kropelkę insuliny, żeby cukier powolutku obniżyć. Po pół godziny, gdy już był niższy, spróbowałam ją położyć do łóżka, żeby w końcu odpoczęła i wtedy stało się coś, co mnie zamurowało. Figa zaczęła skowyczeć tak, jakby ktoś ją ze skóry żywcem obdzierał. Od razu postawiłam ją z powrotem na łapy, żeby chodziła i zaczęłam dzwonić do mojej lecznicy. Niestety nie mięli tego dnia nocnego dyżuru, więc dzwoniłam po prywatnych numerach lekarzy z naszej kliniki. W końcu udało mi się dodzwonić. Myślałam, że Figa mogła sobie coś uszkodzić, jak się przewracała. Tylko nie pasowało mi to, że jeśli sobie coś złamała, albo coś jej pękło, to dlaczego chodzi a nie leży i skowycze, gdy leży a nie gdy chodzi? Opisałam sytuację. Pani doktor poprosiła, żebym podała jej połowę tabletki pyralginy i zadzwoniła za 30-40 minut. Jednak, gdy próbowałam podać jej tabletkę, okazało się, że ma szczękościsk. A jeszcze pół godziny wcześniej tego nie miała. Wtedy doszło do mnie, że to coś innego, coś poważniejszego. Oddzwoniłam do Pani doktor, która poprosiła o przyjazd do gabinetu. To wszystko co się z nią działo, czego nie rozumiałam, to były objawy wylewu. Najprawdopodobniej spowodowany był szybką zmianą poziomu cukru, która osłabiła naczynka krwionośne. W gabinecie dostała kroplówkę, mnóstwo leków, na pewno relanium, coś przeciwbólowego, steryd, mnóstwo tego było. Miała obniżoną temperaturę, więc trzeba ją było dogrzewać. Ale na szczęście szybko po lekach się uspokoiła, wyciszyła, leżała. Chyba około godziny spędziliśmy w lecznicy. Wzięłam ją do domu razem z kocem, matą grzewczą, termoforem i lekami. W razie potrzeby miałam jej podać pyralginę i relanium do wenflonu lub gdyby nie wyszło mi przepłukanie, to domięśniowo. W nocy cały czas przy niej czuwałam (mierzyłam temperaturę, cukier). W końcu jej stan znowu się pogorszył, a ja spanikowana nie dałam rady przepłukać wenflonu (nigdy wcześniej tego nie robiłam) i po utracie pyralginy ze strzykawki, dałam jej relanium domięśniowo. Nie wiem czy przy pierwszym czy przy drugim zastrzyku trafiłam w nerw, o czym się dowiedziałam później, bo miała łapkę ciągle wyprostowaną. Pyralginę w tabletce rozpuściłam w wodzie i podałam strzykawką do pyszczka. W pewnym momencie w nocy zauważyłam, że porusza tylko przednimi łapkami, tzn ode drgały, ruszały się, tak jakby bez udziału jej woli, ale tylne nic, kompletnie. Nie wiem czemu nie przyszło mi wtedy do głowy słowo paraliż. Chyba chciałam to wyprzeć. Miałam tylko jedno na myśli, że jak przeżyje noc, to z tego wyjdzie. Cały czas byłam przy niej. Chciałam, żeby czuła, że jestem obok, że jej nie zostawię. Błagałam, żeby wytrzymała do rana, że pojedziemy do lecznicy i jej pomogą. Około 5 rano sytuacja się zmieniła. Figa się wyciszyła, była o wiele spokojniejsza. Myślałam, że to dobry znak. Około 6 wysikała się pod siebie. O 10 byłyśmy w klinice. Musiałam ją zostawić na badania, kroplówkę i dalsze leczenie. W soboty klinika przyjmowała pacjentów do 15, więc pomyślałam, że zadzwonią przed tą godziną, ale czas mijał i mijał, a oni nie dzwonili. Z jednej strony myślałam, że to dobrze, bo gdyby szybko zadzwonili, to by znaczyło, że Figa umarła. Ale jak nie zadzwonili do 15, to zaczęłam mieć złe przeczucia. Pomyślałam, że chcą nas zostawić na sam koniec, żeby już nie było innych pacjentów, bo nie jest dobrze. Zastanawiałam się, co powiedzą, gdy będą dzwonić, bo jeśli usłyszę, że Figa jest do odebrania, to będzie oznaczać, że jest lepiej, że żyje, że wyjdzie z tego. Chwilę po 15 dostałam telefon i właśnie te słowa usłyszałam. Nagle poczułam ulgę, uśmiechnęłam się. Niestety to było krótkie szczęście. W gabinecie zobaczyłam, że Figa leży tak jak leżała, gdy ją przyniosłam. Dowiedziałam się, że mogę ją zabrać do domu, że dostanę leki. Nie rozumiałam, dlaczego nic się nie zmieniło i co się dzieje. Nie chciałam tego przyjąć do wiadomości. Zaczęłam pytać lekarza, drążyć. I w końcu usłyszałam to, czego się najbardziej bałam. Nikt z zespołu nie dawał Fidze szans na przeżycie, to byłby cud. A nawet, gdyby przeżyła, to pozostałyby deficyty np. ruchowe. A ona już miała duże problemy z tym związane. Jej organizm był już wyniszczony a wylew rozległy. Chyba już nie była do końcu świadoma, co się dzieje.Po raz pierwszy odkąd zaczęła chorować poczułam, że to jest już ten moment, że to już koniec, że nie będzie lepiej, że to czas rozstania. Spadło to na mnie jak grom z jasnego nieba, niespodziewanie, nie byłam przygotowana. Wpadłam w histerię, nie mogłam zapanować nad emocjami. Po rozmowie z lekarzem, z mamą i chłopakiem, zdecydowałam o eutanazji. Nie mogłam jej zabrać do domu i czekać, aż umrze za kilka godzin, a może kilkanaście, a może kilka dni. A nawet jakby przeżyła i stała się bardziej świadoma i próbowała wstawać, to mogłoby się okazać, że nie może tego zrobić i wtedy trzeba by było ją uśpić. Nie mogłam jej tego zrobić. Wytuliłam ją, wyściskałam, przeprosiłam, powiedziałam jej, że ją bardzo bardzo kocham i żeby się nie bała, że wszystko będzie dobrze, że już jej nic nie będzie boleć. Mam tylko żal do siebie, że nie potrafiłam zapanować nad emocjami i może ona to czuła? Nie potrafiłam się uspokoić, ale byłam z nią do samego końca. Byłam z nią od dnia, w którym ją zobaczyłam, do ostatniej minuty jej życia, prawie się nie rozstawałyśmy. Chyba z nikim nie miałam tak silnej więzi, jak z tą maleńką, ukochaną istotką. Tak wiele mnie nauczyła. Nie byłabym tą osobą, którą jestem, gdyby nie jej obecność w moim życiu. Była centrum mojego życia. Teraz czuje się, jakbym straciła wszystko, co miałam. Czuję się koszmarnie. Nie rozumiem, dlaczego to się stało właśnie teraz. Gdyby umarła miesiąc temu, jak była w gorszej kondycji, to chyba inaczej bym to przyjęła. Teraz wychodziłyśmy na prostą. Biegunki już się nie pojawiały, kupy były super. Zapalenie/zakażenie małżowiny usznej wyleczone, zapalenie żołądka wyleczone, apetyt rewelacyjny, owrzodzenie rogówki prawie wyleczone. W piątek, tego dnia, kiedy dostała wylew, byłyśmy około południa na wizycie kontrolnej i wyszłam tak optymistycznie nastawiona, bo wszystko się układało, jak należy. Tydzień wcześniej miała robione badania, bo przez jeden dzień nie chciała jeść i brzydko zwymiotowała. Wszyscy myśleli, że to z powodu choroby nerki, ale mimo że od lat żyła o jednej nerce, to wynik był w normie, nawet mocznik był tylko odrobinę podniesiony. Stanęło na zapaleniu żołądka i to była dobra diagnoza, bo po lekach od razu się jej poprawiło. Dzisiaj (w poniedziałek) miałyśmy stawić się na kontrolę z okiem. Miałam jej kupić leki na wątrobę, bo się jej kończyły i szampon z owsem i olejem kokosowym, żeby nawilżyć skórę. Planowałam, że ją wykąpię w najbliższych dniach, np. w piątek. Miałam jej kupić obrożę przeciwpchelną, żeby ją zabezpieczyć, bo nie przeżyłaby ukąszenia zarażonym kleszczem, heh. Wyobrażałam sobie, że czeka nas jeszcze kilka wspólnych miesięcy, że dożyje lata, powygrzewa się na słonku, podrepcze po zielonej trawie. I że pewnego dnia, gdy będzie gotowa, po prostu zaśnie i więcej się nie obudzi, że to przebiegnie spokojnie, cicho, bez bólu, bez strachu, w domu, przy mnie. Naiwnie liczyłam na jakąś sprawiedliwość losu. Skoro to małe ciałko tyle przeszło i doświadczyło tak trudnej starości, to musi się to skończyć w jakiś łagodny sposób. Przyznam, że byłam już bardzo zmęczona opieką nad Figą, przez ostatnie dwa tygodnie kręgosłup tak mnie bolał, że gdyby nie maści i ketonal, nie byłabym w stanie jej nosić, podnosić, przenosić, schylać się. Robiłam to już od tak dawna, że nawet moje ciało zaczęło się buntować. Myślałam, że w pewien sposób poczuję ulgę, gdy Figa odejdzie. I miałam z powodu tych myśli wyrzuty sumienia. Nachodziły mnie w tych gorszych momentach, a potem znikały. Ale wcale żadnej ulgi nie poczułam, tylko ból. Przez większość czasu mam wrażenie, że Figa wróci, bo jest tylko na kroplówce u weterynarza. Ale pojawiają się te momenty, w których moja świadomość rejestruje fakt, że już jej więcej nie przytulę, nie będzie spała na moich kolanach, ani na moim brzuchu, nie będę jej gotowała jedzenia, nie będę jej karmiła, nie będę z nią wychodziła, nie będę się smuciła i złościła, gdy znowu coś jej będzie dolegać i nie będę się cieszyła w te lepsze dni. Boże, ja już naprawdę nigdy nie będę jej miała obok siebie. Prawie 18 lat i koniec, tak po prostu koniec. Porządkuję jej rzeczy i ryczę. Przeglądam zdjęcia i ryczę. Dopiero, dzięki zdjęciom zobaczyłam, jak bardzo moja maleńka się postarzała. Nie widziałam tego na co dzień. Wiedziałam, że jest gorzej niż było, ale dopiero te zdjęcia uświadomiły mi, jak wielka zmiana zaszła i że każdy dzień tych ostatnich tygodni, miesięcy, był cudem. Miała niewiarygodnie silny organizm. Ale i on musiał w końcu się poddać. Żegnaj moja najdroższa Figusiu, nigdy Ciebie nie zapomnę.
  3. Zdjęcie grupowe psio-ludzkie jest meeega! Dobrze się Buni trafiło :) Moja Figa miała dwie operacje w starszym wieku i obie przeżyła bez komplikacji. Jedną z nich była właśnie przepuklina pachwinowa po obu stronach (założono specjalne siateczki) a drugą kastracja.Będzie dobrze :)
  4. Na wątku Krakowskich Zwierzaków w dziale Akcje, AgaG napisała instrukcję. Wklejam poniżej. Instrukcja dobierania i zakładania pieluch u psa I. ROZMIAR - w przypadku psów niewielkich do 8-10 kilo zwykle wystarczają dziecięce pampersy, ale nie należy się sugerowac wagą dziecka na opakowaniu. Zawsze kupujemy większe. I tak np. u psa 5 kilowego stosuję pampersy nr 4, a u psa 10 kilowego jamnikowatego samca musze stosować pampersy dla dorosłych semi rozmiar s (dostepne w supermarketach nie tylko w aptece np. w auchanie onok pieluch) - u samców należy dobierać pieluchy dużo większe i na tyle długie, by o kilka centymetrw na długość przykryły prącie psa, w innej sytuacji, podczas ruchów pielucha się przesunie i si wyląduje na podłodze) II.AKCESORIA: oprócz pieluchy przygotować: średniej szerokości gumkę do majtek, szelki typu guard założone baaardzo lużno, tak by po podwiązaniu pieluchy nie uciskały psa. Są już dostępne koszulki dla psów podtrzymujące pampersy na stronie admirał ale niestety jeszcze dostawa do mnie Ne doszła, wiec nie wiem, jak się spradzają. II. PRZYGOTOWANIE PAMPERSA: Pampers złożony fabrycznie na dwie części, rozkładamy (obojętnie dziecinny czy dla dorosłych) układamy na kolenie od strony gdzie nie ma lepiącej taśmy z klejem. W odległości około 1/3 od brzegu tej połówki pampersa robimy nacięcie nożyczkami, którego długosć musimy dostosować do grubości ogona psa. Nacięcie powinno być takie, że ogon przechodzi swobodnie, ale jednocześnie cały obszar pod ogonem jest schowany.Dziurę zamiast nacięcia można robić tylko wówczas gdy pies trzyma kał. Jeśli nie trzyma dziura oczywiście się nie sprawdzi  W odległości około 4 cm od nacięcia powyżej niego robimy z dwóch stron małe dziurki, przez które będziemy przewlekać gumkę do majtek służącą jako podwiązanie pampersa do szelek.. W przypadku samców trzeba czasami zrobić jeszcze dwa dodatkowe podwiązania z boku pampersa, jeśli psu pampers bardzo się przesuwa, lub jeśli usiłuje go sobie ściągać). Suczkę jest łatwiej skutecznie zabezpieczyć pampersem. III. ZAKŁADANIE PAMPERSA: stajemy przodem do psa, najlepiej przytrzymac go kolanami, łydkami), przewlekamy ogon przez nacięcie w pampersie, prowadzimy drugą część pieluchy (tę z tasmą klejącą) pod brzuchem psa i przeylepiamy do górnej części pampersa. Pielucha powinna dobrze przylegać, żadnego luzu, bo wszystko spadnie. Następnie przewlekamy gumkę od majtek przez obie dziurki jakie zrobiliśmy w pampersie i podwiązujemy oba końce gumki do szelek na grzbiecie – najlepiej do miejsca, gdzie dopina się zwykle smycz. Bardzo ważne jest aby brzeg pieluchy pozbawiony warstwy chłonnej wywinąć do środka bo jeśli tego nie zrobimy przez taki brzeg siki psa będą przeciekać na podłogę.
  5. Bardzo mi przykro gosia2e. Przy "strasznym cierpieniu" również bym się nie wahała ulżyć psu w ten sposób. To znaczy byłoby to dla mnie zapewne traumatyczne przeżycie, bo ogólnie jestem nadwrażliwym człowiekiem oraz jestem bardzo emocjonalnie związana ze swoim psem. Przytulam wirtualnie. Idealnie to ujęłaś Amber: "a ja zaczynam się zastanawiać czy nie lepiej dać psu odejść gdy właśnie jeszcze nie cierpi fizycznie, ale przecież wiadomo, że mu się nie poprawi". Moja ma prawie 16,5 roku. Boje się, że niedługo będzie tak jak u was, czyli nietrzymanie potrzeb fizjologicznych i zaawansowane problemy z poruszaniem. Wszystko przed nami brrr Nie znam się na pieluszkowych pieskach, ale gdzieś czytałam, jak zakładać poprawnie pieluchę i jak ją dobrać. Zaraz poszukam i tutaj skopiuje. Może się przyda.
  6. Moja sucz też ma problemy z rozwolnieniami. Dzieje się tak w wielu sytuacjach (przy dużej ilości węglowodanów typu makaron, ryż, warzywa albo przy zbyt tłustym jedzeniu, po nabiale, gorszej jakości karmach). U nas może mieć to związek m.in z kiepskim stanem wątroby.. Ale to, co chciałam napisać, to może się sprawdzić karma z dużą ilością błonnika (zwiąże zawartość jelit), np hill's r/d. Ona ogólnie jest polecana przy odchudzaniu psów i przy długim podawaniu błonnik może trochę źle wpływać na jelita (tak jak u nas) ale mimo wszystko, gdy F. była na tej karmie przez rok, to biegunki praktycznie nie występowały, tylko kup duuużo. Puszki 400g najtaniej kupowałam za 8,50 zł. Jeszcze lepszą karmą na kłopoty trzustkowo-wątrobowo-jelitowe jest puszka dr Berg 450g. Niestety jest bardzo droga, bo kilkanaście zł za puchę :( Sucz jadła ją chętnie przez kilka miesięcy i nie miała żadnych problemów z biegunkami a i błonnika tam jest około 5% a nie jak w r/d prawie 20%. Konsystencja też fajniejsza niż r/d. Niestety coś jej się odwidziało i odmówiła dalszej konsumpcji (wybredna taka).Teraz jest na samym gotowanym mięsie bez żadnych dodatków podzielonym na 2 lub 3 porcje w ciągu dnia (niestety schudła przy takiej diecie). Ale w takim przypadku trzeba chyba jeszcze zastosować suplementację witaminami. Rozwolnienia występują baaardzo rzadko. U nas jeszcze pomaga cykliczna kuracja nifuroksazydem. F. waży około 6kg, jak ją złapie mocna biegunka, to przez tydzień podaję jej ten lek w dawce 1 tabletka 100mg dwa razy dziennie. A następnie jakiś probiotyk przez tydzień i jest spokój.
  7. Delph, no proszę, okazuje się, że jest całkiem sporo preparatów pomocnych przy tego typu problemach. helli, dzięki, że wstawiłaś link do tej strony, na pewno sobie poczytam. Na razie oglądnęłam tylko filmik z Cricket i mogę powiedzieć, że u nas jest bardzo podobnie. Naszła mnie jeszcze taka refleksja, że niewiele się mówi u nas o tym, że zaawansowany wiek psa łączy się z występowaniem zaburzeń poznawczych, demencją; o tym jak sobie z tym procesem radzić i jak próbować go spowolnić. Myślę, że większość weterynarzy też traktuje ten temat bez należytej uwagi. Zwykle przeciętnemu człowiekowi starość u psów kojarzy się tylko z niedomaganiami fizycznymi i najzwyczajniejszym spadkiem aktywności. Życie psów będzie się wydłużać coraz bardziej, więc ten temat będzie coraz bardziej widoczny.
  8. Gabryjella, jeśli brainactive choć trochę może spowolnić proces degeneracji układu nerwowego, to ja jestem za. Mówi się, że lepiej zapobiegać niż leczyć. To pewnie trochę tak, jak z podawaniem szczeniakom dużych ras preparatów na stawy, albo psom starszym, czegoś osłonowego na wątrobę. marra, też uważam, że lepszy cukier trochę wyższy niż za niski. Również zauważyłam, że cukrzyk lepiej się wtedy czuje, niż gdyby miał te normalne 80. U nas jednak max 150. Przy 160-200 Figa już zaczyna więcej pić i być "żarłoczna", przy czym to nie jest taki normalny głód. Ale każdy psiak na pewno odczuwa to inaczej. Podziwiam, że potrafisz pobrać krew z żyły. Serio. Dla mnie to byłoby nie do zrobienia. Od razu miałabym trzęsiawkę :P Przykro to pisać, ale już myślałam kilka razy nad tym czy nie uśpić F. :( Cóż, nie jestem z tego dumna, ale takie myśli pojawiają się wtedy, gdy ona ma jakiś taki totalnie ciężki dzień a mnie tak trudno na to patrzeć. Ciągle zastanawiam się, gdzie jest ta granica. Bo w przypadku poważnej nieuleczalnej choroby, jak nowotwór, to wiadomo, że śmierć przynosi ulgę w cierpieniu. Ale co w przypadku demencji? Wiecie, kiedy naprawdę zrozumiałam, że F. ma już poważne problemy z główką? Gdy przestała reagować na inne psy. Najbardziej byłam w szoku, gdy podeszła do niej wielka suka, zaczęła ją obwąchiwać, a F. w ogóle nie zareagowała, w ogóle! Zachowywała się tak, jakby obok nie było żadnego psa. A normalnie to by podkuliła ogon i próbowała uciec, a gdyby pies nie odpuszczał, to by rzucała się na niego z zębami. Teraz już jest tak z każdym obcym psem. Jedynie niewielką reakcję przejawia, jak poczuje swoją ulubioną koleżankę, macha wtedy nieśmiało ogonem :( Czytałam kilka artykułów o niewidomych psach, bo F. już pół roku temu straciła wzrok całkowicie. Tylko, że to co wyczytałam nie przekłada się na naszą sytuację. Powodem jest ta cholerna demencja, wiem to. Choćby to, że ciągle się obija o wszystko. Nie uczy się, co gdzie stoi, chociaż mieszka tutaj już 16 lat i zawsze wszystko było tak samo ustawione. Jak napotka na dziurę, to pcha się w nią, zamiast się wycofać. Czasami nawet nie alarmuje, że weszła w jakiś kąt, a sama nie potrafi się obrócić :( Starałam się większość takich miejsc czymś pozatykać, ale ona i tak się pcha. Na podłodze nie może stać miska z wodą, bo F. w nią wejdzie i rozleje wodę. Nawet miska na stojaku nie zdała egzaminu, bo w nią wchodziła. Rozwiązałam ten problem w taki sposób, że nalewamy wodę do małej miseczki po serku i ten kto jest w domu ma F. podsuwać tę miseczkę z wodą co jakiś czas pod pyszczek. Jeżeli ktoś zapomni, to F. da znać w ten sposób, że będzie się kręcić. Tym kręceniem się daje znać o kilku rzeczach: "chce mi się siku", "chce mi się kupę", "chce mi się jeść", "chce mi się pić", "szukam Cię". I tak trzeba kombinować, co to ona chce powiedzieć :( Poza tym F. od zawsze była przyzwyczajona do wylegiwania się na kanapach, fotelach i spania w łóżku. Jednak już nie wskoczy sama tak wysoko i trzeba ją za każdym razem podnosić. Najlepiej też znosić na dół, bo inaczej zrobi wielkie "bum" na podłogę. Jestem przyzwyczajona do tego, że w nocy budzę się kilka razy, by sprawdzić co robi F. Czasami ma gorszą noc i próbuje zejść z łóżka (śpi ze mną), przemieszcza się po pokoju obijając o wszystko. Trzeba wstać, położyć ją z powrotem na łóżko i trochę pomiziać, żeby się uspokoiła albo dać wody, albo wyjść na pole. Jeszcze chyba nigdy tak źle nie spałam, jak przez ostatnie kilka miesięcy. Do łóżka też sikała jakoś nad ranem, ale Propalin pomógł. Ponad to, jak już wcześniej pisałam, F. nie ma już normalnych spacerów, bo już się nie da z nią spacerować :( Na rękach zanoszona na trawnik, robi sii, robi kuu, trochę powęszy (ale jak na nią, to niewiele, a było to kiedyś jej ulubione zajęcie, oprócz jedzenia i miziania), a potem chce na ręce z powrotem. Oczywiście musi być na smyczy, bo inaczej zupełnie się gubi. Bardzo się cieszyłam, że grudzień był u nas wiosenny wręcz, bo mogłyśmy posiedzieć na polu na ławce, mogła poleżeć na trawie. Mam nadzieję, że jeszcze doczeka wiosny, słońca, ciepła i zielonej soczystej trawy. F. ogólnie przez większość życia była psem lękowym, ale ze mną mogła jechać wszędzie, miała swoje ulubione wycieczki. A teraz staram się jej nie brać w nowe miejsca, bo widzę, że ją to bardzo stresuje. Spina się, bo nie rozumie, gdzie jest, nie poznaje zapachów. Najbezpieczniej czuje się w domu i na podwórku obok naszego bloku. Mogłabym tak jeszcze wymieniać, co się zmieniło. Oczywiście są też te dobre momenty. Cieszę się, gdy F. ma apetyt, nawet jeśli trochę wybrzydza ;) Ciesze się, gdy sama przejdzie po prostej 20 metrów, zamiast kręcić się w kółko. Ciesze się, gdy zaczyna szczekać (co kiedyś doprowadzało mnie do szaleństwa, była największym szczekaczem, jakiego nosiła ziemia ;)), bo wiem, że wtedy próbuje nawiązać kontakt ze światem. Cieszę się i wzruszam, gdy wtula się we mnie i zupełnie rozluźnia, jakby mówiła "dobrze, że tutaj ze mną jesteś". I właśnie dlatego oddalam tę ostateczną decyzję. Jeszcze potrafię sprawić, żeby czuła się lepiej niż gorzej.
  9. Podbiję temat. Moja bratowa chciałaby kupić w tym roku szczenię buldoga francuskiego. Mam nadzieję, że skutecznie wybiłam jej pomysł nabycia psa z pseudo, ale równocześnie zobowiązałam się do znalezienie hodowli, w której szczenię nie będzie droższe niż 3000-3500 zł Czy ktoś z Was miał doświadczenia z Noble Braveheart? A może znacie jakieś sprawdzone hodowle bf z małopolskiego, śląskiego, świętokrzyskiego, podkarpackiego ?
  10. Jest cudna :) Pewnie, gdyby była młodsza, ludzie by się o nią bili. Próbowałeś ogłosić ją na olx? Najlepiej ogłoszenie wyróżnić, żeby nie spadało na dalsze strony. Na twoim miejscu poprosiłabym też kilka fundacji, żeby zamieścili ogłoszenie grzecznościowe na swoich stronach facebookowych. Napisz np. do "Psygarnij" (pomagają znaleźć domy psom/kotom w domach tymczasowych, które nie są pod opieką fundacji), "Sznaucery do adopcji" (wiem, ona bardziej terier, ale jakąś tam brodę ma ;)), "Jamniki niczyje" (krótkie łapki, długi tułów, wygląda troszkę jak jamnik szorstkowłosy ;)), "Dwa Plus Cztery" (fundacja wrocławska), "Ekostraż" (fundacja wrocławska). Jeszcze mi przyszło do głowy, że możesz się skontaktować z panią Kasią Pisarską, która również pomaga szukającym domu zwierzętom i ma duży zasięg. Ona również posiada stronę na fb. Trzymam kciuki, żeby sunia znalazła odpowiedni dom.
  11. Delph, dzięki również za tę propozycję! Ja jakoś mało się orientuję w tym wszystkich psich suplementach, zamiennikach. Postaram się to wypróbować, jak tylko fundusze pozwolą. marra no to dowaliłam z tym stwierdzeniem :D Doskonale Cię rozumiem. Teraz mam trochę "luźniej", ale przez prawie 2 lata codziennego podawania insuliny, również doświadczyłam tego, co Ty. Jednak bardzo mi przykro, że nie możesz liczyć na wsparcie rodziny przy podawaniu zastrzyków. Ja miałam i mam pomoc mamy, która przemogła swój strach przed igłą i w razie potrzeby zbadała cukier czy dała zastrzyk. Jednak to też mnie kosztowało dużo nerwów i stresu, bo musiałam najpierw siebie wyszkolić, a potem ją. Był czas, że zostawiałam jej instrukcję na całą stronę, co, jak i kiedy ma zrobić, a i tak do mnie dzwoniła, żeby się upewnić. Obie panikary jesteśmy :P W gotowaniu mięsa też pomaga ;) F. już od 1,5 roku jest na Levemirze, to ludzka insulina. Brała też Caninsulin i Lente-wos (wycofana). U nas Caninsulin się nie sprawdził. Trzeba było dawać zastrzyki co 8 godzin, czyli trzy razy na dobę przy trzech posiłkach. Był też problem z tym, że cukier zbyt szybko opadał i zbyt szybko się podnosił i kilka innych. Lente-wos była naprawdę dobra, ale wycofano. Levemir jest bardzo silna. Przynajmniej na F. tak mocno działała od początku. Podawanie należy zacząć od minimalnych ilości. Bardzo wydajna. Jedna ampułka, która kosztuje 40-50zł u nas przy codziennych zastrzykach starczała na 5 miesięcy (trzymana w lodówce). Wystarczałaby na dłużej, ale przestawała już działać. Poziom cukru mierze glukometrem. Najpierw ucho nakłuwałam igłą, ale to mi nie wychodziło, miała ranki, więc przerzuciłam się na nakłuwacz dołączony do zestawu. Figa się go nie boi, mimo że wydaje dość głośny klik. Wszystko trwa dosłownie 30 sekund . Najlepiej, gdy ucho jest ciepłe, bo wtedy krew po nakłuciu szybko się pojawia. Wiesz, marra, ja też bym nic nie zmieniała i nie szukała różnych rozwiązań, gdyby mnie co jakiś czas sytuacja nie zmuszała. Jak coś działa, to nie trzeba tego zmieniać i na siłę ulepszać. U nas jednak ciągle pod górkę. Na szczęście zawsze się znajdzie jakieś wyjście ;)
  12. helli, dziękuję. Poczytałam o Aktivait. Szkoda, że nie pomyślałam o czymś takim wcześniej. Nie mogę jednak znaleźć tego suplementu w polskich sklepach internetowych. Wyświetla mi się na amazon.uk z ceną około 25 funtów plus koszta wysyłki. Niestety teraz nie dałabym rady tego kupić, bo będę miała pilniejsze wydatki (badania, puszki), ale zapisałam nazwę i będę mieć na uwadze.
  13. Gratuluję decyzji. Widać, że Bunia zadowolona :) Dziewczyna jest naprawdę przesłodka. Życzę wam długiej i szczęśliwej wspólnej podróży :)
  14. marra ciesze się, że mogłam Cię trochę pocieszyć z tym jedzeniem ;) Masz mądrą sunię, która nie chce wpędzić swojej pańci do grobu ;) Nie mogę być zła na F. o jej wybrzydzanie, bo sami ją tego nauczyliśmy, cała rodzina. Jak czegoś nie chciała, to dostawała pod nos coś innego i tak dopóki się nie skusiła. Już nigdy tak nie rozpieszczę psa. Lekcja na całe życie. F. nie chce jeść suchego, w ogóle. Wątróbkę bardzo chętnie by zjadła, ale... po niej też ma biegunkę :D Serca, żołądki też sprawdzałam - to samo. Po nabiale z kolei cukier szaleje a i biegunka też może się pojawić. Chociaż czasami dostanie kawałek żółtego sera i jest okay. Przez jakiś czas dawałam jej niemieckie puszki dr berg dla psów z problemami trawiennymi i chętnie jadła, kupy super. A potem przestały jej smakować. Zaczęłam robić więc przerwy na mięso, puszka dwa dni, mięso dwa dni, no ale jak zatrybiła, że może dostać mięso, to za puszki podziękowała ;) Te puszki nie mogą długo leżeć w lodówce, max 2 dni, bo są bez konserwantów, więc przyszedł moment, że więcej zaczęłam wyrzucać niż ona zjadać. A że to drogie, to postanowiłam nie kupować. Na dr bergu wystarczyło bardzo niewiele insuliny i było super. Wiedziałam, że mogę zostawić psa na wiele godzin i mi nie wpadnie w hipoglikemie. Potem przeszła na mięso z dodatkami. Najpierw próbowałam makarony, okazało się, że przy cukrzycy tylko jeden w miarę się nadawał, czyli krajanka do rosołu, bo dało się fajnie ustawić insulinę. Niestety często pojawiała się biegunka. Zmieniłam więc na ryż i tutaj też wypróbowałam różne. Najgorzej było na zwykłym białym ryżu, cukier masakra. Musiałam zwiększać ilość insuliny, bo inaczej cukier skakał na ponad 300 i utrzymywał się tak przez wiele godzin i dopiero potem spadał. Ale jak zwiększałam insulinę i cukier tak nie skakał, to zaczynała wpadać w hipoglikemię, gdy insulina miała szczyt działania. Dopiero jak zaczęłam mieszać mięso z ryżem basmati, to się fajnie unormowało. I przez długi czas było dobrze. Ona chętnie zjadała, a rzadka kupa pojawiała się tylko czasem. No ale przestała chcieć jadać mięso z ryżem :D Wtedy zaczęłam mieszać mięso z warzywami (startymi i sparzonymi) i wtedy to dopiero miała straszną kupę! W końcu stanęło na samym mięsie :( I tak już około 2 miesięcy. Nawet na to zaczęła wybrzydzać! Codziennie rano trzeba wstać wcześniej i ugotować świeżą porcję, bo księżniczka nie będzie jadała odgrzewanego na następny dzień! :D Najlepsze w mięsie jest to, że nie potrzeba w ogóle insuliny, a cukier jest 100-130 i można dawać kilka małych porcji w ciągu dnia. Przy posiłku zawierającym dodatkowe węglowodany musi być większa restrykcja, bo podawana jest insulina. Trzeba mieć wszystko zaplanowane. A jak tu planować, gdy pies ma to w dupie i robi co chce. I nie przetłumaczysz, nie wymusisz. Biegunki tak naprawdę zaczęły się, gdy F. zachorowała na cukrzycę, a ja jeszcze nie wiedziałam, że ona ma tę cukrzycę. Wcześniej tego typu problemy prawie nie występowały, mogła jeść wszystko. Przyszedł czas, że pojawił się u niej koszmarnie duży apetyt. I myślałam, że może stąd ma te biegunki, od przeciążenia układu trawiennego. Zmieniłam jej karmę na taką lepszej jakości, dawałam probiotyki, odrobaczyłam i nic. W końcu zaniepokoił mnie fakt, że pies dużo je, ale chudnie. Pewnego dnia jeszcze okropnie zwymiotowała. Poszłam do weta i okazało się, że to cukrzyca, a biegunki wynikały z tego, że organizm razem z kupą ( i moczem też) usuwał ciała ketonowe. Cud, że nie wpadła mi wtedy w śpiączkę. Po ustawieniu leczenia (kroplówki, insulina, karma) biegunki przestały się pojawiać. Przez jakiś rok albo dłużej była na karmie hill's r/d lub w/d, która zawiera bardzo dużo błonnika. Wtedy biegunki również nie występowały, aż do pewnego momentu. A ponieważ nic w badaniach nie wyszło, lekarz stwierdził, ze trzeba odstawić tę karmę, bo błonnik mógł uszkodzić jelita. Zaczęła jeść karmę na problemy jelitowe hill's. Nie za bardzo jej smakowała, więc próbowałam tę samą linię, ale z innych firm, trovet i royal. Też jej nie podchodziło. Niestety w tamtym roku (bodajże w czerwcu) F. się zatruła i to bardzo poważnie. Prawdopodobnie jakimiś pestycydami. Miała straszliwą biegunkę, wymioty, krwawienie z układu pokarmowego. Tydzień leczenia kroplówką i zastrzykami. Niestety wyniki wątroby były tragiczne. W sumie chyba cudem z tego wyszła. Miała przejść na dietę wątrobową. Nie chciała jeść hillsa, royala i troveta. Wtedy znalazłam dr berga, który jest dobry przy chorych jelitach i wątrobie. Oprócz tego dostaje Sylimarol i Hepatiale Forte. Po pół roku od zdarzenia (listopad) wyniki bardzo się poprawiły, ale nadal nie mieściły się w normie i nigdy już nie będą. Oprócz tego F. ma kamienie w pęcherzyku i czasami musi dostać nospę, bo widać, że coś ją tam pobolewa. Poza tym usg wykazało zmiany na wątrobie. Muszę je znowu powtórzyć, żeby sprawdzić czy stan się pogorszył. Może od tego te biegunki??? Wielokrotnie miała robione badania krwi i zawsze wtedy sprawdzaną również trzustkę. Wyniki trzustki zawsze w normie. Ostatnio jednak przeczytałam, że nawet jak są w normie, to biegunka może brać się od trzustki i dobrze dosypywać kreon do posiłku. Ktoś się z tym spotkał??? Nadal łyka również enarenal, furosemid, karsivan i prilium (problemy z ciśnieniem i arytmią). Pewnie nic nie wymyśle, dopóki znowu jej nie przebadam. Szkoda, że pieniądze nie spadają z nieba.
  15. Piękni seniorzy! Dużo zdrówka dla wszystkich :) Moja Figa nadal żyje, w październiku stuknęło jej 16 lat :) Przez te kilka miesięcy dużo się pozmieniało, część na plus, ale większość niestety na minus. Opanowałyśmy cukrzycę na tyle, że jedząc samo mięso, nie potrzebuje insuliny (dwa lata temu nawet na samym mięsie cukier miała ponad 200/300). Niestety z żywieniem jest problem. Jeśli zje za dużo na raz - biegunka. Jeśli zje za dużo węglowodanów (ryż, makaron) - biegunka. Jeśli zje niewłaściwe mięso (nawet małe ilości np chudej gotowanej wieprzowiny) - biegunka. Zje mięso z warzywami - biegunka, coś tłustszego - biegunka. Dlatego od dwóch miesięcy jej głównym pożywieniem jest gotowane mięso (różne części indyka, kurczaka lub wołowiny) bez żadnych dodatków, rozłożone na 2 lub 3 porcje w ciągu dnia. Bardzo chętnie zjada, nie ma biegunek, ale... schudła jeszcze bardziej :( Jedząc puszki i mięso z ryżem ważyła ok 7kg, teraz waży 5,7 kg i taką wagę utrzymuje. Lekarka mówiła, że jej dolna granica to 6 kg, ech. Zastanawiam się czy to tylko wina zmniejszonej kaloryczności posiłków, czy może jakaś poważniejsza choroba. W przyszłym tygodniu idziemy na badania (krew, mocz, usg), to zobaczymy, co tam w środku się dzieje. Najchętniej dawałabym jej puszki, ale tutaj problem jest z chęcią zjedzenia. Raz i drugi zje, a potem nie chce, puszka niedokończona i trzeba wyrzucać. Przy cukrzycy nie chcę jej przegładzać dłużej niż 24h, a ona jest uparta jak cholera. Ostatnio wpadły mi w oko jakieś niemieckie bio puszki 200g. Drogie jak cholera, ale tak sobie pomyślałam, że może jakby zjadła taką 2-3 razy w tygodniu, to chociaż trochę by przytyła. Tylko czy polubi? Wiem, wiem, trzeba to sprawdzić ;) Miała wcześniej problemy z moczeniem się nad ranem (do łóżka grr). Dostawała Propalin. Od jakichś dwóch miesięcy już go nie potrzebuje. Chociaż pewnie przyjdzie dzień, w którym mocz znowu się poleje ;) Figa straciła również całkiem wzrok i słuch. W mieszkaniu trzeba było porobić zasieki, żeby nie wchodziła w różne zakamarki. Niestety nie przyzwyczaiła się do utraty wzroku i nadal obija się o wszystko. Myślę, ze ma na to wpływ jej demencja. Niestety najczęściej jest tak, że jak zaczyna chodzić, to chodzi w kółko, nawet na dworze. Dlatego nasze spacery wyglądają tak, że ubieram szelki, zapinam smycz, biorę ją na ręce i zanoszę na ulubiony trawnik (ma takich kilka). Robi tam, co ma zrobić, trochę powęszy, a potem chce na ręce i albo idę się przejść z nią na rękach, albo wracamy do domu. I pomyśleć, że jeszcze kilka lat temu wybierałyśmy się na kilkugodzinne spacery i to ja wracałam z nich zmęczona, a nie Figa. Ostatnio pojawił się również pewien problem z poruszaniem, tzn. zaczęła sztywno chodzić. Zastanawiam się nad jakimś wspomagaczem, ale wszystko na co mnie stać ma cukry proste i boje się, że może źle wpłynąć na cukrzycę. Dużo śpi. Powiedziałabym, że coraz więcej. A gdy nie śpi, to najlepiej się czuje, gdy jestem przy niej. Wtedy się rozluźnia i jest zadowolona. Futro ma nadal gęste i pięknie się kołtuniące :D Nadal nienawidzi czesania, kąpania, strzyżenia, ale uwielbia suszenie. Co dziwne, daje sobie założyć ubranko w zimne dni, a kiedyś chyba by mi ręce odgryzła przy wkładania :P Wciąż posiadana wszystkie zęby! No dobra, oprócz jednego, który dawno temu się złamał i trzeba go było usunąć. Niezmiennie słodka, kochana, urocza, a także uparta i wymuszająca swoje racje głośnym szczekaniem, o! Jeszcze mam kilka pytań do mądrzejszych głów. Jakie mogłybyście polecić witaminy dla starszego psa? Najlepiej, gdyby nie były w tabletkach, tylko w płynie (są w ogóle takie?) Czy ten Inflamex, który polecała Pysia, należy łączyć z Cortaflexem czy można podawać sam? Co można byłoby podać na wspomaganie aparatu ruchu u psa z cukrzycą i chorą wątrobą? Może znacie jakieś sprawdzone preparaty, które można by było dodać do jedzenia puszkowego, żeby było chętnie zjadane?
  16. marra bardzo to przykre :( Przytulam. Okropnie jest patrzeć, jak nasz przyjaciel się zmienia, powolutku przestaje być sobą i traci radość życia. Ostatnio byłam z Figą na kontrolnym usg w sprawie kamyczków w pęcherzyku żółciowym. Niestety po miesięcznym leczeniu nie było żadnej poprawy. Teraz F. będzie zażywała codziennie 1 tabl Zentonilu 200 i 2 tabl Sylimarolu przez 3 miesiące. Potem znowu kontrola. Z tego, co zrozumiałam celem leczenia jest rozpuszczenie kamyczków i usunięcie powstałego płynu drogami żółciowymi. Ale to może w ogóle nie nastąpić. Może ktoś z Was miał podobne doświadczenia ? Boję się, że ją w końcu dopadnie kolka wątrobowa, a operacja nie wchodzi w grę ze względu na jej ogólny stan.
  17. Cześć. Podczytywałam ten wątek (bardzo ciekawy i pomocny :)) i właściwie miałam się nie odzywać, bo nie mam w sprawach szkoleniowych profesjonalnego doświadczenia, ale rzuciły mi się w oczy nazwiska Patryk Krajewski i Maja Dobrzyńska. Czy to nie Ci ludzie od "afery" z Palucha z 2012 roku? W sieci krążył filmik pokazujący "szkolenie" jednego z podopiecznych schroniska. Pies był szarpany, kopany?. Był zestresowany i nie miał ochoty na "naukę", ale był do niej przymuszany (i to w upalny dzień w pełnym słońcu). Nie pamiętam już tego dokładnie (przepraszam jeśli coś przekręciłam), ale ogólne wrażenie, bardzo negatywne, we mnie pozostało. Z tego co pamiętam, gdy sprawa nabrała rozgłosu, zostali wyrzuceni z Palucha. Jak już wspomniałam jestem laikiem, ale nigdy nie chciałabym się uczyć czegokolwiek od ludzi, którzy tak postępowali ze schroniskowym psem (i pewnie nie tylko z tym jednym). Mogą być nawet mistrzami świata we wszystkich możliwych dyscyplinach. Albo mają podwójne standardy, inne dla psów pańskich, inne dla schroniskowych, albo gdy inni nie patrzą, wykorzystują wszelkie możliwe metody, żeby ich psy były jak najlepiej wytresowane, bo liczy się tylko efekt końcowy. Różne wpadki mogą się zdarzyć różnym ludziom, ale od profesjonalistów powinno się chyba wymagać wyższych standardów postępowania.
  18. Rozumiem, że to nocne podsikiwanie jest dla Was uciążliwe. Jednak nie pojmuję, dlaczego pies jeszcze nie trafił do weterynarza, skoro sika w ten sposób od dłuższego czasu ? To powinien być pierwszy krok. Trzeba znaleźć przyczynę, a nie wyżywać się na zwierzęciu. Przecież on nie robi tego na złość. Jeśli ma kilkanaście lat, to tym bardziej może mu coś dolegać. A zanim wyjaśni się, co dolega Twojemu psu, to wykorzystaj radę jednej z użytkowniczek, żeby na noc ograniczyć przestrzeń psu do jednego pomieszczenia, żeby nie sikał po całym mieszkaniu. Albo zakładajcie pampersy. Z tego co kojarzę, tu na forum jest przynajmniej kilka pieluszkowanych piesków. Od ich opiekunów możesz się dowiedzieć, które pieluchy najlepiej się sprawdzają, jak dobrać odpowiedni rozmiar i jak je zakładać, żeby nie zlatywały. Może ktoś bardziej w temacie podeśle ci linki do wątków albo opisze co i jak. Przede wszystkim idź z psem do weterynarza.
  19.     Ojej. Trzymajcie się tam dzielnie ! Okropne atrakcje, niestety wpisane w tę chorobę :( Pamiętam jak na początku czytałam o cukrzycy w Internecie i wszędzie było napisane, żeby najpierw psu dawać insulinę a pół godziny później jedzenie. Nawet lek wet mi tak kazała robić. I tak też robiłam. Do czasu, aż po raz pierwszy F. nie zjadła przygotowanego jedzenia ani nic innego, bo źle się czuła. A ja potem cały dzień musiałam siedzieć w domu i pakować w nią glukozę. Potem kolejność się zmieniła. Najpierw zjada a zaraz potem dostaje zastrzyk. Jednak wymiotów nie przewidzisz :/ Właśnie takich sytuacji się boję, gdy nie ma mnie w domu. Uśmiałam się, jak napisałaś o tej cierpliwości ;) Podziwiam twoją umiejętność pobierania krwi z żyły !!! U mnie by to nie przeszło. Jak idę z F. na pobieranie krwi do gabinetu, to muszę ją trzymać baardzo mocno. I albo sucz jest tak zestresowana, że krew nie leci albo leci normalnie, tylko ona się rzuca na wszystkie strony i krew ląduje wszędzie w okół, tylko nie w probówce. Z pazurami nawet nie zaczynałam, bo właśnie bałam się tego, że potem nie da sobie ich obcinać. A próbowałaś pobierać z wewnętrznej strony fafli ? Ja raz to zrobiłam i kropla krwi pięknie się pokazała po nakłuciu igłą, bo to jednak dość ukrwione miejsce, tylko że stres przy tym mój i jej był zbyt duży. U nas jednak uszy są najlepszą opcją. Zazwyczaj F. leży koło mnie i śpi. Ja odchylam ucho, szybko nakłuwam, podstawiam pasek z glukometrem. Maksymalnie minutę to trwa. Gorzej jak ucho jest "zimne" albo ma niski cukier. Wtedy ledwo się kropeczka pokaże i trzeba kłuć kilka razy. Wtedy to już ucieka. Ale to rzadko się zdarza. Jak widać, co człowiek i pies, to inna metoda się sprawdza :) O tym peptydzie C to nawet nie słyszałam. Dzięki za info :) Aaaaa to chyba masz na myśli test obciążenia glukozą. Z tego co kojarzę, to kobietom w ciąży się wykonuje podobne badanie. Ciekawe, ile pies o wadze 6-7kg musiałby tej glukozy zjeść/wypić, żeby to sprawdzić ? Zrobił się tu wątek cukrzycowy :x
  20. marra, Figa by powiedziała, że Twoje psiaki jadają smaczniej od niej ;) Masz trudniejszą sytuację ze stanami zapalnymi, ale dobrze chociaż, że istnieje taki lek, który na trochę pomaga. Ja cukier mierzę z małżowiny usznej. Najlepiej jak jest ciepła. Można pomasować albo przyłożyć coś ciepłego do ucha. Wtedy krew dobrze leci i nie trzeba "wyciskać" kropli. Nawet się nie powinno tego robić, bo wynik pomiaru może być zafałszowany. Moja ma oklapnięte uszy, więc nakłuwam ucho w środku na tej nieowłosionej części w pobliżu wejścia do kanału słuchowego. Natomiast znajomi mają psa z małymi stojącymi uszkami i u niego ukrwienie lepsze jest na obrzeżach uszu. Można to robić igłą, ale ja mam specjalny nakłuwacz, który był dołączony do glukometru. Ustawiam sobie na jaką głębokość ma być wkłucie i naciskam przycisk. Tyle. Niektóre psy mogą się bać dźwięku, jaki nakłuwacz wydaje. Dość głośny "klik". Figa już się przyzwyczaiła i raczej nie ucieka przed tym ;) Minusem tego nakłuwacz są dość drogie "wkłady". Jeden bębenek ma 6 igiełek i rekomendowane jest, żeby po każdym nakłuciu przesunąć mechanizm w nakłuwaczu, żeby zmieniła się igła. Niestety, gdybym tak robiła, to bym zbankrutowała. Używam jednej igły po kilka razy. Tylko insulinówek używam jednokrotnie. Myślę, że Figi trzustka "coś" tej isnuliny produkuje. Pamiętam, jak było na początku i później. Z każdym tygodniem/miesącem było lepiej i lepiej, ale teraz już ten proces się zatrzymał. Da się sprawdzić badaniami z krwi czy trzustka wydziela insulinę?
  21.     Przerąbane. Ale znam to z doświadczenia. Z moją mamą. Dopiero dwie wizyty na SORze i tygodniowy pobyt w szpitalu trochę nią potrząsnęły i przestała palić, pić hektolitry kawy i ograniczyła niezdrowe jedzenie. Ciekawe tylko na jak długo :) Ze zwierzętami jednak jest łatwiej. Można na nich pewne rzeczy wymusić. Ja też nie jestem zwolenniczką, żeby chorobie podporządkować całe swoje życie, ale żeby długo się nim cieszyć, to pasuje rozsądne podejść do tematu. Osobiście znałam dwóch mężczyzn chorych na cukrzycę. Jeden niby się leczył, ale pił wódkę. Miał dużą nadwagę. Amputowali mu obie nogi za kolanami, bo miał owrzodzenia i doszło do zakażenia. Niedługo potem wysiadło mu serce. Zmarł zdecydowanie przedwcześnie. Drugi już jest w wieku "dziadkowym". Szczupły, energiczny, nadal pracuje. Z cukrzycą żyje od przeszło 20 lat nie lekceważąc jej.
  22.     Dzięki za informację marako. Na przyszłość będzie jak znalazł. Teraz Fidze już żadne krople nie pomogą. Pamiętam, jak miała te 10 lat i zapytałam lek wet o jakieś krople na zaćmę, to tylko spojrzała na mnie z politowaniem i stwierdziła, że to zbędny wydatek. Teraz jednak żałuję, że nie spróbowałam. Strasznie się boję, że Figa całkowicie straci wzrok i nie będzie się umiała przystosować do tego. Cukrzyca w strasznym tempie pogarsza wzrok a już przed rokiem miała b. zaawansowaną zaćmę :/
  23.     Myślę, że to zależy od wielu czynników: wiek zwierzęcia, sposób odżywiania, współwystępujące choroby, rodzaj używanej insuliny, inne zażywane leki, ilość i intensywność ruchu, stopień rozwinięcia choroby w momencie zdiagnozowania oraz to jak opiekun monitoruje chorobę. Zazwyczaj na początku u wszystkich jest trudno, ale jednym ustawienie dawki zajmuje mniej czasu, innym więcej. Przy czym dobranie dawki nie oznacza, że będzie ona taka sama zawsze. U jednych dawkowanie nie zmieni się miesiącami a nawet latami. U innych po paru tygodniach trzeba będzie dobierać dawkę na nowo. U nas tych zmian było mnóstwo i zazwyczaj polegały na zmniejszaniu ilości insuliny, bo farmakologiczne podleczenie trzustki (choćby stanu zapalnego) powodowało, że lepiej pracowała i sama zaczynała wydzielać więcej insuliny, więc tą egzogenną trzeba było ograniczać. Z kolei, gdy znowu w organizmie pojawił się stan zapalny i cukier zaczynał szaleć, to trzeba było dawkę zwiększyć (chociaż przez kilka dni). W pewnym momencie zmieniłam jej karmę na w/d, gdzie jest więcej węglowodanów, to też musiałam podawać więcej insuliny. Gdy wróciłam do r/d, to ilość zmniejszyłam. I tak to się kręci. U nas pierwsze trzy miesiące to była koszmarna jazda kolejką górską, ale myślę, że duży wpływ miał na to fakt, iż F. w momencie zdiagnozowania miała bardzo posuniętą chorobę; tak wysoki poziom cukru, że na glukometrze wręcz niemierzalny, powikłania w postaci kwasicy ketonowej oraz ostre zapalenie trzustki. Dla mnie najważniejszą czynnością, jaką mogę wykonać, żeby trzymać tę chorobę w ryzach, jest mierzenie poziomu glukozy we krwi. Glukometr wielokrotnie uratował życie F. Jestem tego w stu procentach pewna. Myślę, że tak dobrze nam idzie, mimo wielu utrudnień, bo mierzenie poziomu cukru, to dla nas codzienność. Dzięki temu sama mogę wykreślać krzywe cukrowe, jeśli zajdzie taka potrzeba i dobierać odpowiednie dawki insuliny. A nawet jak coś spieprzę (co również się zdarza;), to używanie glukometru mnie uspokaja; nie muszę zgadywać, w jakim stanie jest mój pies; wystarczy, że go użyję i już wiem, co robić dalej.
  24. Jak dobrze Cię rozumiem z tym gotowanym jedzeniem ;) Mnie było bardzo trudno przestawić F. na karmę dla psów. Przez pierwszy miesiąc leczenia cukrzycy dostawała tylko gotowane np indyk z kaszą jaglaną i szpinakiem oraz oliwą z oliwek :P Jak weterynarz przeczytała jej dzienniczek cukrzycowy, który cały czas z resztą prowadzę, to się śmiała, że mój pies jada zdrowiej od niej. Niestety bardzo trudno mi było ustabilizować cukier, a i do kupy można się było przyczepić. U nas dobór odpowiedniej karmy bardzo pomógł. Niestety jest też minus. Pies nie zawsze chętnie ją je, jest droga i niekiedy trudno dostępna. Twój ostatni post coś mi przypomniał. Jak F. zaczynała leczenie, to okazało się, że Caninsulin nie trzyma 12h i po 10h jest duuuuży skok cukru. F. dostawała zastrzyki 3 razy na dobę, co 8h i posiłek przed każdym zastrzykiem. Przy takim schemacie było znaaaacznie lepiej. Natomiast jak przeszłyśmy na Lente-WOS (którą wycofano potem) to po ok 2-3 tygodniach już mogłam jej podawać insulinę dwa razy dziennie. A na Levemirze zdarza się nawet, że dostanie raz na dobę i jest okay, ale to rzadko. Zauważyłam też, że jeśli F. jada jak zwykle i dostaje dawkę insuliny jak zwykle, ale nagle poziom cukru się podwyższa i utrzymuje na tym wyższym poziomie przez kilka dni, to F. ma jakiś stan zapalny w organizmie. Trzy razy nam się to sprawdziło. marra ty znasz swojego cukrzyka najlepiej i powinnaś ufać intuicji :) Jak coś działa, to nie ma sensu kombinować i zmieniać na coś, co może dać odwrotny skutek.
  25. Jeszcze co do tej isnuliny. Taka sytuacja z dzisiaj... Rano dostała jedzenie 50g suchego i leki, ale zapomniałam dać jej insuliny, co zdarzyło mi się po raz drugi od początku jej leczenia :/ Zorientowałam się dopiero koło godziny 14, bo dużo wody z miski ubyło i po schodach nie mogła wejść. Zmierzyłam cukier 311 mg/dl. Podałam insulinę (końcówkę pierwszej narysowanej na strzykawce kreski). Teraz o godzinie 19, przed kolacją, zmierzyłam jej znowu cukier i miała 49 mg/dl. Dostała ok 180g puszki, już bez insuliny.
×
×
  • Create New...