Jump to content
Dogomania

dziuniek

Members
  • Posts

    3972
  • Joined

  • Last visited

  • Days Won

    3

Everything posted by dziuniek

  1. Zapraszam serdecznie na BAZAREK z różnościami. Wstawiłam nowe fanty-jesienne ciepłe okrycia i buty.
  2. Pod koniec lipca zabrałam ze schroniska miot pięciu kociąt. TRZYDZIESTY ÓSMY miot tego roku, przywieziony przez straż miejską. Oczywiście kocięta bez matki. Wszystkie obecnie są do adopcji. Każde z kociąt swojego czasu napędziło mi strachu. Wszystkie przechodziły prawdopodobnie jakąś chorobę wirusową i każdego musiałam po kolei reanimować: kroplówki, glukoza, masaże, antybiotyk. Teraz już są zdrowe, odrobaczone, czekają na zaszczepienie. Lekarka powiedziała swojego czasu: "wiem, że pani się stara, ale połowa takiego miotu bez matki nie przeżywa, nie mają przeciwciał, chorują". Ale żyją, wszystkie pięć! Marilla, Priscilla, Shirley, Walter i Gilbert. Maja już osiem tygodni, same jedzą i latają jak szalone po pokoju. Na noc jeszcze zamykam je w klatce, bo niektóre psy chyba myślą, że to myszy ;-) A kto ma ochotę na kotka, zapraszam!!! 696 428 111
  3. Zapraszam serdecznie na BAZAREK z różnościami do 16 lipca do godz. 20:
  4. Zapraszam serdecznie na BAZAREK z różnościami do 16 lipca do godz. 20:
  5. Miszka to pies, dla którego świat jest jednym wielkim lękiem. Nie wiem, gdzie "uchował się" przez tyle lat. Bał się wszystkiego: ludzi, odgłosów w schronisku; zawsze, nawet na spacerach rozglądał się, gdzie uciec. Miszka ma chore serce. Kilka dni temu przywiozłam Miszkę do domu. Wychodzi na spacery na dwóch parach szelek , boi się bardzo odgłosów miasta, ale w domu już sam podchodzi, nie gryzie, gdy zapinam mu smycz,a raczej przepinam, bo na razie ma na stałe krótką. Pierwszego dnia pognał od razu w kąt, a w nocy schował się do kociej budki, specjalnie dla niego przygotowanej. Wykapałam go, chociaż na pewno był to stres, jednak stał spokojnie w wannie. Teraz czeka mnie wyczesywanie starego, zrudziałego futra. Miszka w samochodzie, kiedy zrozumiał, że nie może wyskoczyć oknem, położył się grzecznie. Po kąpieli, powycierał się sam, o koc ;-)
  6. Od jakiegoś czasu w schronisku siedział Miszka, piesek "lękowy", gryzący, zawsze w kąciku wybiegu na palecie albo w w salce w materiałowej budce. Spoglądał spod oka, trzeba się było natrudzić, żeby założyć go na smycz. Potem dowiedziałam się, że korzystał z każdej nieuwagi, żeby czmychnąć z boksu. Pewnej soboty ktoś nie zamknął furtki i Miszka uciekł ze schroniska. Natychmiast pojechałam, chodziłyśmy z koleżankami tego dnia i kolejnego, szukając go. Wiedziałam, że nie jest długodystansowcem, czasem kulał, brał leki na serce. Przepłakałam dwa dni. W poniedziałek wolontariuszka zauważyła go, jak biegł przed autobusem, wyskoczyła, przygniotła krzakami i złapała. Miszka dotkliwie ją pogryzł i musiał odbyć tzw. obserwację. Miszka to klon Portera na krótkich nóżkach. Czarny, niezauważalny. Nie wiem, dlaczego mimo wyjątkowo dobrego opisu (piesek do przytulania i głaskania, oczywiście po oswojeniu ;-) ), nie zadzwonił ani jeden telefon. Ludzie traktują czarne psy jak czarne koty, czyli boja się pecha. A ja uwielbiam czarne zwierzęta, psy i koty, są piękne. Miszka chwilę po złapaniu.
  7. Odeszły dwa psy, tylko dwa, a zrobiło się przeraźliwie pusto. Spacery nagle zaczęły mi zajmować tylko połowę dotychczasowego czasu. Uświadomiłam sobie, że dlatego, iż po każdym powrocie musiałam zająć się Rokim, który wstał tymczasem z legowiska, załatwił się, przewrócił. Trzeba było zrzucić okrycie i sprzątać. Kolejny spacer i po powrocie to samo. Porter też załatwiał się pod siebie i przewracał, często siuśki wsiąkały mu w futro i trzeba było go wykapać. Lekarz, apteka, pranie to wszystko jak przy malutkich dzieciach. Końcówka życia tych dwóch psów nie była najlepsza. Nie miały nowotworu, mocznicy, żadnej choroby , która zabija szybko albo szybko pozwala podjąć decyzje. Umierały powoli, na demencje, spondylozę, spondyloartrozę. A jednak taki dzień kiedyś nadchodzi, zwykle jest to jakieś załamanie zdrowia, z którego zwierzę już nie wyjdzie kolejny raz. Śmierć zawsze przychodzi jak złodziej-w nocy, niespodziewanie. Krótki szok i wiadomo na pewno, że teraz już koniec. Już nie da się nic zrobić, trzeba się pogodzić, trzeba pomóc przyjąć ją bezboleśnie.
  8. 16 czerwca rano Porter-Misio odszedł. Od kilku dni był osłabiony, niektórych posiłków nie mógł zjeść. W nocy był bardzo niespokojny, chodził, przewracał się i stękał z bólu. Zrobiłam mu zastrzyk z tramalu, zasnął. Rano pojechaliśmy do weterynarza na badania i kroplówki. Wyniki miał dobre, ale w jego stanie niewiele mogły powiedzieć. Wieczorem zabrałam go do domu. Drugi dzień nic nie mógł zjeść, nie wstawał, załatwiał się pod siebie. I jęczał. To było najgorsze. Jeszcze nigdy nie słyszałam, żeby pies tak jęczał jak człowiek, kiedy go boli. Przy dotknięciu krzyczał. Dałam mu zaraz tramal, zasnął. Rano, kiedy lek przestał działać, zaczęło się to samo. Zawiozłam go do lecznicy. Ostatni raz. Nie mogłam znieść tego, że tak cierpi. Pies, który prawie nie wydawał z siebie głosu, który nigdy nie szczekał, teraz głosem dawał znać o bólu. Napatrzyłam się na tyle psich oznak cierpienia, ta chyba była najgorsza, na szczęście tramal przynosił mu sen. Porter-Misio odszedł bezgłośnie. Był u mnie dwa lata, "pies z igłą w brzuchu". Zawsze trochę dzikawy, zawsze bał się ręki podniesionej nad głową, dotyku, podnoszenia. Ale w domu już nie gryzł, tak jak w schronisku. Na ostatniej wizycie lekarz powiedział, że Porter już nie oponuje przy manipulacjach. I to był zły znak. Był już za słaby. Misiu, cierpienie skończyło się.
  9. 14 czerwca zmarł Roki. Oprócz drżenia łap, trudności ruchowych i ogólnej słabości dołączyła biegunka. Była już bardzo silna. Roki nie mógł wstać z legowiska (dotychczas sam wstawał), a kiedy załatwił się, leżał bardzo osłabiony. Takim widziałam go po raz pierwszy (nie licząc poprzedniego załamania). W samochodzie do lecznicy zauważyłam, że Roki ma powiększony obrys brzucha. Rzeczywiście, u lekarza okazało się, że żołądek jest zgazowany i następuje jego rozszerzenie. Lekarz powiedział, że Roki nie przeżyłby drugiego płukania żołądka, ze względu na ogólny stan. Podjęta reanimacja byłaby tylko dręczeniem psa i tzw. uporczywą terapią. Podjęłam decyzję o skróceniu mu cierpień, bo w tym momencie już bardzo cierpiał. Roki zasnął na moich rękach. Zrobiłam dla niego wszystko, co mogłam. Ale i tak pozostaje żal, że Roki miał dom tylko cztery i pół miesiąca. Był już na pewno bardzo stary, no i schorowany. Dwa lata schroniska też zrobiły swoje. Los oszczędził mi i mojemu psu Marcusowi takiego powolnego umierania, problemów z kręgosłupem i stawami. Marcus nigdy nie leżał, trzy nowotwory zabrały go w ciągu miesiąca. Musiałam jakiemuś psu oddać to, co ominęło mnie przy Marcusie: trudną opiekę nad dużym psem. To, co robiłam, nie było przykre i ciężkie (chociaż fizycznie tak)-jak niektórzy uważają- ale kiedy brałam Rokiego ze schroniska wiedziałam, że biorę go na końcówkę życia i że śmierć musi nadejść. TO jest straszne-czekanie na nieuniknione, patrzenie, jak każdego dnia jego stan (po względnym ustabilizowaniu na początku) będzie się tylko pogarszać. Roki, drogi piesku, starałam się.
  10. Posłanko już u mnie. Wybrałam takie narożne, żeby upchnąć je w kącie. Dziękuję sponsorowi Dog Desing oraz Wam wszystkim za pamięć o mnie i o moich psinkach!
  11. Kochane Cioteczki podały mnie jako kandydatkę do posłanka. Oczywiście kandydatem jest jeden z moich podopiecznych, o których piszę na moim wątku: http://www.dogomania.com/forum/topic/123560-niech-przemówią-ludzkim-głosem-moje-zwierzaki/?page=58 W jaki sposób mam odezwać się do Dog Design?
  12. Nie biorę więcej zwierząt, nie mam siły, mam zespół cieśni nadgarstka, sarkoidozę, niewyleczony kręcz szyi itd itp. PO CO MI kolejne śmierci??? Po co słuchanie w nocy, czy każdy oddycha i przenoszenie na legowiska tych, które "nie trafiły z powrotem"??? Po co narażanie się na uwagi przechodniów: a co ten piesek taki chudy?, a czemu ma takie białe oczy, jest ślepy??? a nie męczy się?a po co pani tyle psów??? I czekanie, znów na śmierć, który teraz, który jest najsłabszy, najbardziej demencyjny, najbardziej chory. A śmierć-jak zawsze przyjdzie znów nieoczekiwanie, jazda do lecznicy taksówką w nocy albo trudna decyzja w dzień, bo już za bardzo cierpi... Porter miał operację kaszaka. Po tygodniu szew otworzył się, skóra popękała, do tej pory nie doszedł zupełnie do siebie, kręci się w kółko, nie chce leżeć w legowisku, są dni ze "nie umie" jeść. Na skórze, na kościstych wypustkach pojawiły się nowe dziury, bardziej odleżynowe. Roki miał załamanie: żołądek przestał pracować, nie przesuwał treści, która sfermentowała, nastąpiło rozszerzenie, wyszedł z tego, ale jeszcze bardziej schudł, słabo je, przesypia większą część doby, chociaż czasem marudzi pół nocy. Pudlik przeszedł zapalenie wątroby, myślałam, że już po nim. Wywinął się śmierci, ale coraz bardziej jest demencyjny, coraz gorzej kustyka na spacerach, to właśnie jego w nocy "zbieram" z podłogi do koszyka. A w schronisku wciąż nowe i nowe stare, chore psy, co któryś pójdzie do adopcji, na jego miejsce przychodzą dwa, jeszcze starsze, jeszcze bardziej chore... Nie biorę więcej zwierząt. Od dwóch tygodni mam w domu Ptysia: chore serce, lekko uszkodzony kręgosłup, złamane prącie, ślepy. Futrzak, ogolony do łysa w schronie, bo był taki brudny, zapchlony i ze zmianami skórnymi.
  13. 20 kwietnia, w dzień moich urodzin "zafundowałam" sobie prezent: śmierć mojego ukochanego kota Gregorka. Zafundowałam sobie spokój sumienia, że już go nie męczę codziennymi kroplówkami, tym, że chce jeść a nie może, tym, że nie schudnie już więcej ani grama. Walczyłam, żeby żył, był młody, bo osiem lat dla kota to nic. Ale Gregorek miał za małe narządy wewnętrzne, mimo kroplówek parametry nerkowe pogarszały się. Gregorek był wielkim, pięknym kotem, w świetle słonecznym brązowy w paseczki, z dala-czarny. Przed jego śmiercią mogłam go podnieść jedną ręką, zwijał się w kłębuszek i całe dnie spał. Uwielbiam czarne koty, ale nie mam do nich szczęścia: trzeci umarł w kwiecie wieku. Pierwszy-Filemon- miał dziesięć lat (nowotwór w uszach), drugi Dymitr wyciągnięty z kanału przez strażaków był krótko, trzeci Greg. Bardzo do niego tęsknię, mimo czterech kotów w domu, które oblepiają mnie w nocy. Ale Gregorek był jeden. To kot z mojego awatarku.
  14. Co u mnie? Ciągłe odchodzenia...Śmierć atakuje zawsze znienacka, nigdy od tej strony, z której bym się jej spodziewała. 29 kwietnia zmarł Colins, owczarek szkocki, którego wzięłam do siebie w sierpniu zeszłego roku. Colins miał nieczynne jedno płuco, w drugim otorbiony ropień oraz porażoną krtań. To wszystko powodowało, że mimo wszelkich środków ostrożności łatwo zapadał na zachłystowe zapalenie płuc. Tego ostatniego nie przeżył, miał leukopenię i nastąpiła sepsa. Wszystko trwało dobę, nie miał specjalnych objawów, tylko szybko osłabł. Kiedy zawiozłam go o północy do kliniki, lekarz nawet nie chciał zostawić go w szpitalu-nic osłuchowo nie stwierdzał. Ale poprosiłam, widziałam, że jest tak słaby, że nawet nie reagował przy badaniu. Dwie godziny później lekarz zadzwonił, że zrobił rtg i jest bardzo żle. O czwartej nad ranem Colins już nie żył.Colins był psem "nieobsługiwalnym" i nieprzewidywalnym, ale jakoś dostosowaliśmy się do siebie. Zaczął przychodzić na przytulanie i głaskanie, ostatnie miesiące były dobre: czuł się nieźle, poszczekiwał na ulicy na psy, był zainteresowany otoczeniem, aktywny w domu. Na ulicy wszyscy go "znali" i zaczepiali hasłem "Lassie wróć"-Polacy, cudzoziemcy, młodzi i starzy. Za długo było dobrze...Nie wrócił z ostatniej, króciutkiej podróży do kliniki.
  15. Mała Giselle (pies mojej córki) miała operację: wycięcie guzka i trzech sutków, jakiego uchyłka pochwowego i przepukliny pępkowej. Została też wysterylizowana. Wreszcie udało nam się wysterylizować kotkę Klarę, do tej pory zawsze dostawała cieczki, kiedy chcieliśmy ja zapisać.
  16. Od ponad miesiąca jest u mnie Roki. W schronisku wsadził łapę pod pręty i szarpał się cała noc, potem przestał chodzić. Chcieli go uśpić. Zabraliśmy go do lecznicy. Zrobiliśmy wszystkie badania. Ma dwa mosty kostne i kilka wysyniętych dysków, ale na lekach przeciwbólowych lub sterydach jakoś chodzi, po domu sam, na spacerach na "pętelkach". Trudność sprawia mu wstawanie, wtedy jęczy i piszczy, muszę go podnosić. "Gubi" kupy, chociaż jakoś poza legowiskiem, przez pierwszy tydzień w ogóle nie robił siusiu, trzeba go było wyciskać lub cewnikować. Do tej pory uważałam, że miłosiernie jest zaopiekować się chorym na nowotwór psem. Teraz wiem, co znaczy zaopiekować się NIECHODZĄCYM psem-ze spondylozą, dyskopatią i spondyloartrozą. Fizycznie to męka-Roki waży 30 kg. psychicznie też, bo tak naprawdę podejrzewam, że sprawia mu ogromny dyskomfort to, że sam z trudnością wstaje, że nie może załatwić się kiedy chce, bo sam nie ukucnie. Na pewno nie cierpi z bólu, na to bym nie pozwoliła, na spacerach wącha i zachowuje się jak zdrowy pies. W domu musi być tam, gdzie ja (o ile nie śpi). Aaa, zapomniałam dodać, że nie widzi i słabo słyszy... Szczeka przeraźliwie na inne psy i pewnie by je atakował, gdyby mógł. Link na fb https://www.facebook.com/events/243035942798179/
  17. W grudniu przez tydzień, aż do śmierci, był u mnie Trop, zaadoptowany z Palucha rok temu przez starszą panią. Nie bardzo poradziła sobie na koniec, pies był ciężki, a ona nie uważała za konieczne zabrać go do lecznicy chociażby taksówką. Był okropnie brudny i zaniedbany, na głowie miał sączący się ogromny kaszak, ale kres jego życia po prostu nadszedł, nie mógł już chodzić, kręcił się w kółko, z trudnością jadł. Niestety szpital i leki nie postawiły go na nogi.
  18. W listopadzie wzięłam też do domu Pinokia, malutkiego pieska, którego nikt nie chciał, mimo "pokazywania" go wszystkim odwiedzającym geriatrię. No może mógł jeszcze zaczekać... Pinokio ma lekko uszkodzony kręgosłup, nie obciąża jednej nogi, może był bity? To też trudny piesek, a może poszkodowany przez poprzedniego właściciela? Długo trwało, zanim zrozumiał, że nic złego nie chce mu zrobić dotykając go, ubierając itd. Na początku gryzł jak wściekły i mimo braku wielu zębów potrafił dotkliwie ukąsić. Jednocześnie od pierwszego dnia śpi na moim łóżku razem z Karuskiem, przeraźliwie piszczy z radości, kiedy wracam do domu, jakby nie widział mnie sto lat. Potrafi zaatakować innego psa, który zbliży się do mnie i niejeden raz ratowałam go z opresji. Jako "zadośćuczynienie" chodzi grzecznie przy nodze, chociaż rzuca się na przechodniów. Piesek "jednego właściciela".
  19. Za każdym razem, kiedy w moim domu odchodzi pies, myślę sobie: teraz już będzie ich coraz mniej, bo i siły nie te, i czasu na nic innego nie starcza. No i tak jest, dopóki w schronisku nie ma żadnego, którego powinno się wziąć i czekać już nie można. Tak było z Florkiem, wyjątkowo kundlowatym kundelkiem, któremu zoperowano przepuklinę miednicową i którego stan gwałtownie się pogorszył. Ponieważ "zwerbowałam" do schroniska swojego lekarza (kardiologa i geriatrę), który diagnozuje psy schroniskowe jeden dzień w tygodniu, więc prosiłam, żeby jego też obejrzał. Florek miał ciężkie zapalenie krtani, lekarz zalecił antybiotyk i, jeżeli nie będzie poprawy, sterydy. W schronisku oczywiście leki podano dopiero na drugi dzień, ale za to wszystkie naraz: na serce, antybiotyk, wykrztuśne, sterydy, na kaszel...a w rezultacie zabrałam psa tak strasznie chorego, że cała rodzina przez tydzień podskakiwała wstrząsana jego kaszlem. Florek miał śrut w szyi, spondylozę i guz w płucach. Po ataku bólu w szyi dostał sterydy, ból ustąpił, za to Florek zwariował: zaczął szczekać bez przerwy i gryźć inne psy. To w ogóle był trudny piesek: na jedzenie rzucał się jak wariat, potem przeszukiwał kąty, nakręcony tym sterydem no i szczekał monotonnym głosem: hau hau, hau. Od jakiegoś czasu na spacerze kaszlnął, potem dołączyło się kaszlnięcie w domu. Dwa tygodnie temu w sobotę zaczęły się ataki intensywnego kaszlu, myślałam, że powtórzyło się zapalenie krtani. Owszem, było zapalenie górnych dróg oddechowych, ale głównym powodem tego stanu był rozrastający się guz w płucach, umiejscowiony tak, że powodował ucisk na oskrzela. Florek dostał leki, potem steryd. W czwartek w nocy prawie nie zasypiał, tak męczył go ciężki kaszel. Był już bardzo słaby, nóżki się pod nim uginały. Wieczorem pojechaliśmy do lecznicy. Nie był już ratunku. Guz miał siedem centymetrów i zapewne wszedł w stan aktywności.
  20. Niesamowite historie, bo każdy pies jest niesamowity, a że są to psy ze schroniska, swoje przeszły. Ludzie zgotowali im zły los. Ludzcy ludzie.
  21. Po Berbeciu pojawili się Pinokio, Trop, Florek i na dwa dni Petronela. Ciąg dalszy nastąpi.
  22. Dziękuję za wpłaty. Wkrótce napiszę, jak tylko znajdę czas, może w Święta.
  23. Berbeć w schronisku był psem-męczennikiem. Przeszedł zespół przedsionkowy, nie rozpoznano go i leczono luminalem na padaczkę. Po konsultacji na sggw (gdzie prawidłowo go zdiagnozowano) DALEJ dawano mu luminal. Potem trafił na geriatrię, słabo już chodził, jego stan pogarszał się, Miał skrzywioną głowę, ledwie trzymał się na nogach. Pewnego razu zrobił mu się guz na udzie. W guzie pogmerała lekarka igłą i zaczęło się: stan zapalny z dnia na dzień zrobił z guza jajo indycze. Psa postanowili uśpić, chociaż wezwany wieczorem chirurg zdecydował się go zoperować. Więc go zabraliśmy do lecznicy, gdzie miał operację, a potem zabrałam go do domu. Miałam nadzieję, że odżyje, troszeczkę chociaż utyje. Dostawał gotowane jedzenie, chodził na spacery, niestety załatwiał się dopiero po powrocie... Pewnego wieczora, po zjedzeniu kolacji, zaczął puchnąc w oczach. Natychmiast zawiozłam go do kliniki. Miał skręt żołądka. Operacja, rekonwalescencja...31 października zasłabł, lekarze nie zdołali go uratować. Prawdopodobnie jakiś skrzep doszedł do mózgu. Nie nacieszył się domem, nieszczęsny, umęczony złym leczeniem w schronisku pies. W ciągu dwóch lat z rozkosznego Berbecia stał się wrakiem. Historia Berbecia na fb:
  24. Dwa tygodnie temu byłam na kontroli z Pudlikiem. Ot, tak, po leki na serce. Dr przyłożył kontrolnie głowicę od usg...i następnego dnia Pudlik miał operowany rozpadający się już guz na śledzionie. Przy okazji, na moja prośbę, prof. Galanty go wykastrował. Pudlik źle znosi narkozę, ale udało się. Kilka dni wcześniej Pudlik był jakby mniej ruchliwy, a ja myślałam że z powodu braku karsivanu. Dobrze mieć tak skrupulatnego, wnikliwego i doświadczonego lekarza! Za parę dni Pudlika nie dałoby się uratować. W środę Olenka miała operację drugiej listwy mlecznej. Ma okropne obrzęki i krwiaki, ale czuje się dobrze. Porter coraz gorzej chodzi, spondyloza postępuje, na spacerach muszę go podtrzymywać, bo potrafi zaryć nosem w chodnik. Kola, jak to Kola-boli go wszystko cały dzień, tylko do jedzenia pierwszy tańczący. Szafirek przesypia 22 godziny na dobę poza spacerami. Nie bardzo nawet chce wychodzić, ale nigdy nie załatwia się w domu, więc musi. Ostatni nabytek- Berbeć. Jego historia na fb, tutaj za jakiś czas.
×
×
  • Create New...